Włącz myślenie

Piotr Szwed

 

Zawsze, gdy przychodzi mi rozmawiać z uczniami o "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza, robię sobie rachunek sumienia. Zadaję pytanie, ile jest we mnie Pimki, a ile Bladaczki? Jakiej części ich sposobu myślenia nie zdołałem w sobie przezwyciężyć?

 

Oczywiście nie prowadzę zajęć na temat: „Słowacki wielkim poetą był”, nie krytykuję uczniów za samodzielność wnioskowania, nie oburzam się na kwestionowanie przyjętych definicji czy interpretacji. Nie drżę też ze strachu przed dyrektorem czy wizytatorem. Prowadzę autorskie zajęcia, które często odbiegają od sztywnych, ministerialnych wytycznych i nierzadko bardzo dobrze się podczas nich bawię.  

Wszystko pięknie, ale przecież jednocześnie zdarza mi się z lenistwa oraz w imię realizacji programu – wyręczać uczniów, zwalniać ich z samodzielności, podawać rozwiązania, trywializować złożone zagadnienia. Przecież, chcąc nie chcąc, także upupiam. Pokazuję, że aby zdać maturę, trzeba się dostosować do dość sztywnych oczekiwań. Przed egzaminem przestrzegam: by lata pracy przyniosły ładny wynik mierzony w procentach, nie przesadzajcie z oryginalnością. Tak, uczę konformizmu. 

 
Obraz Gałkiewicza jęczącego, „że dosyć, że już uznaje, że uchwycił, że cofa, zgadza się, przeprasza” to wciąż aktualna wizja ucznia, w którym szkoła może nie zabiła, ale na pewno spacyfikowała ochotę do posługiwania się krytycznym myśleniem.

 

Czym ono tak właściwie jest? Z pewnością umiejętnością przez wszystkich pożądaną. Obecnie jest wiele postaw (od wiary przez patriotyzm do tolerancji) wywołujących różnorodne, często skrajne emocje. Natomiast bycie uważnym, sceptycznym – to ideał wspólny dla najstarszych i najmłodszych pokoleń, liberałów i konserwatystów, osób religijnych i ateistów, zwolenników podążania za autorytetem nauki w imię kwestionowania populistycznych haseł, ale także ludzi, którzy z coraz większym niedowierzaniem patrzą na skuteczność szczepionek, istnienie koronawirusa czy nawet kulistość Ziemi. Żyjemy w świecie postprawdy, w którym ignorancja stroi się w efektowne i właściwie w każdym sezonie modne szaty sceptycyzmu.

Czy za taki stan rzeczy odpowiada także szkoła? Czy to nie w niej zachodzi niejednokrotnie demoralizująca sprzeczność – między wychwalaniem samodzielności intelektualnej a oczekiwaniem przede wszystkim posłuszeństwa? Czy to nie tam często, zamiast uczyć krytycyzmu, zamienia się go w nic nieznaczący frazes? Niedawno mój 9-letni syn zwrócił mi uwagę na jeden z wierszyków obecnych w zeszycie ćwiczeń. Musiał bowiem nauczyć się na pamięć piosenki Ryszarda Wojtyłły Bo co może mały człowiek z refrenem stanowiącym kwintesencję upupiania: „Bo co może / co może mały człowiek / tak jak ja albo ty? / Może pani, a może pan podpowie / my zgodzimy się z tym”.

Ten przykład dobrze pokazuje, jak potrzebną książkę napisała niedawno Iwona Czaja-Chudyba. Myślenie krytyczne w edukacji. Metodyka kształcenia w szkole podstawowej, tekst będący nie tylko rozprawą naukową, ale i zestawem ćwiczeń oraz projektów. Autorka zaczyna od uporządkowania pojęć. Na szczęście nie polega ono, jak w wielu pracach naukowych, na dzieleniu włosa na czworo, mnożeniu kategorii, epatowaniu oczytaniem, które nie pełni z punktu widzenia treści książki żadnej istotnej funkcji. W pracy znajdziemy przegląd definicji interesującego ją zjawiska (m.in. zwrócenie uwagi na rolę stanu niepewności, zawieszenia sądu, samokorygowania, wrażliwości na kontekst), rozróżnienie podstawowych rodzajów krytycyzmu oraz, co szczególnie ciekawie, przegląd powodów strachu przed nim.

 

Dlaczego ludzie odrzucają postawę wątpliwości? Czemu tak często wolimy mieć święty spokój? Autorce udało się zgromadzić kilkadziesiąt różnorodnych odpowiedzi: ze strachu przed negatywną oceną, a jednocześnie kompromitacją, obawiamy się straty autorytetu, odczuwamy lęk przed nowością, ze względu na fundamentalizm, stereotypy, a także iluzję oczywistości.

 

Wg naiwnego realizmu „zdarzenia są takie, jakie są. Efektem owej iluzji jest redukcja sprzeczności oraz dążenie do jasności i nieproblematyczności wiedzy, która umożliwia szybkie, automatyczne działanie”. Automatyzm – tak cenny w przypadku podstawowych operacji, jest przekleństwem, gdy trzeba zmierzyć się z poważniejszymi problemami. Jeśli połączymy go z brakiem autentyzmu, prowadzi do stworzenia „szkolnego «ja»” ucznia, czyli fikcyjnej tożsamości, użytecznej tylko w rzeczywistości szkolnej i jedynie tam nagradzanej.  

To m.in. dlatego, jak często podkreśla autorka, tak istotna jest w uczeniu krytycznego myślenia postawa nauczyciela. Powinien on nie tylko odznaczać się ciekawością czy elastycznością, umieć wyjaśniać, ale i komplikować, ukazywać problematyczność zjawisk, mnożyć pytania i dylematy. Przede wszystkim musi on zerwać z głęboko zakorzenionym powszechnie mniemaniem, według którego wykonuje pracę, w której nie może się mylić.  

 
Pamiętam, że gdy rozpoczynałem swoją przygodę ze szkołą, często z niepokojem zapisywałem słowa na tablicy, obawiając się, że mogę się ośmieszyć w oczach uczniów. Dziś notuję szybko i z góry zakładam, że po drodze może wkraść się jakaś niezręczność, więc namawiam licealistów do sugerowania poprawek. Skreślamy słowa, przestawiamy zdania. Niektórzy kręcą nosem, bo przyzwyczaili się, że w zeszycie mają porządek, że otrzymują gotowe, spójne wnioski, a nie coś, co będzie poprawiane, przekształcane, udoskonalane.
  

Fantastycznym poligonem doświadczalnym, na którym można przetrenować krytyczne myślenie, jest także interpretacja poezji. Kiedyś przed każdymi zajęciami przygotowywałem się bardzo długo, zdobywając wiedzę o życiu i twórczości interesującej mnie postaci, rozważałem zawarte w tekście znaczenia. Zastanawiałem się, na które chcę zwrócić szczególną uwagę. Nie zrezygnowałem z tego, ale czasem wolę inicjować wyprawę na oślep, prowadzić uczniów bez latarek w ciemny las.  

Wraz z jedną klasą w tym roku szkolnym, sięgnęliśmy po zupełnie nieznane wiersze młodych niemieckich poetów (przetłumaczone i udostępnione na stronie Instytutu Goethego). Wszyscy startowaliśmy z takiego samego poziomu – nie mając zielonego pojęcia ani o autorze, ani o kontekście powstania utworu. Szukaliśmy znaczeń w tekście, a w Internecie śladowych informacji o jego twórcy, które mogłyby nas nakierować na jakiś trop interpretacyjny. Gdy już mieliśmy prawie gotową notatkę, zdaliśmy sobie sprawę, że naszych wstępnych założeń jednak nie da się obronić. Dostrzegliśmy niespójność, brak precyzji, nadinterpretację. Skończyliśmy tę lekcję ze świadomością, że na następnej musimy wszystko zacząć od nowa. To była naprawdę piękna i pouczająca katastrofa.

 

Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ