Wanda – kaliber 6,35

Joanna Sikorzanka

 

Cudem ocalali wracali do miejsc, w których się urodzili i gdzie mieszkali. Z nadzieją, że odnajdą swych bliskich i rzeczy, jakie pozostawili. Nie czekano na nich. Brak było powitań i okrzyków radości. „To ty żyjesz?” – pytano ze zdziwieniem i obawą, bo przecież pokój i kuchnia już zajęte, a meble i miednica należą do kogo innego. Usiłowali więc znaleźć sobie, po latach prześladowań, ucieczek i strachu, inne miejsca, ale nigdzie nie byli mile widziani. Stawali się obiektem ataków – słownych i fizycznych. Wojna się skończyła, ale chyba nie dla nich.

Z danych Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego im. Emanuela Ringelbluma w Warszawie wynika, iż w połowie 1945 r. przebywało w Polsce 78,5 tys. Żydów. Najwięcej spośród z nich zaczęło się osiedlać w Łodzi i okolicach — blisko 18,7 tys. To tu działał Wojewódzki Komitet Żydowski, któremu podlegało 40 mniejszych skupisk żydowskich, tu była – jedyna w Polsce – Wyższa Szkoła Rabiniczna oraz szkoła podstawowa im. Icchaka Lejba Pereca z jidysz jako językiem wykładowym. Tu, w Łodzi, miał siedzibę żydowski dom dziecka, działał teatr żydowski, istniały organizacje syjonistyczne, ukazywały się żydowskie gazety. Pod koniec 1945 roku było już w Łodzi 41 474 Żydów. To im poświęcił swą książkę opublikowaną w Wydawnictwie Uniwersytetu Łódzkiego – W reakcji na powojenną przemoc antysemicką. Samoobrona Żydów w Łodzi – uwarunkowania społeczno-polityczne i przestrzenne - Andrzej Rykała.

Łódź, w której przed wojną mieszkało około 200 tys. Żydów, nie czekała jednak z wyciągniętymi ramionami na powracających ocalałych. Owszem, istniały tu wspomniane wyżej instytucje, ale o ich bezpieczeństwo musiały dbać organy porządkowe i straż żydowska. Tak, wsparcia udzielały działające w mieście PPR i PPS, ale uprzedzenia wobec społeczności żydowskiej istniały dalej i wciąż żywe były stereotypy i przesądy religijne, jak chociażby ten dotyczący mordu rytualnego. Z tym że w nowej, powojennej wersji krew dzieci chrześcijańskich miała służyć do transfuzji dla wycieńczonych wojną ocalałych…

 
Stąd tylko krok do przyzwolenia na zbrodnię, która zresztą miała nie być czymś specjalnym, albowiem – jak pisze autor książki – „zabicie Żyda w przeświadczeniu wielu Polaków nie miało wagi morderstwa”.

 

Najlepszym tego dowodem może być pogrom kielecki, w którym — w lipcu 1946 roku — zginęło 37 Żydów, a 35 zostało rannych. Wszystko zaczęło się od plotki o chłopcu porwanym przez Żydów w celu dokonania na nim mordu. „Przyjmuje się, że ten okrutny akt zbrodni — czytamy w książce — został wywołany przez nieinspirowane odruchy społeczne, które znalazły wsparcie odpowiedzialnych za bezpieczeństwo organów porządkowych: Urzędu Bezpieczeństwa, milicji i wojska”. Nie zareagował na to wydarzenie kościół rzymsko-katolicki, uznając, iż „za podłoże morderstw Żydów należy uznać nie rasizm, lecz zmiany ustrojowe zachodzące w kraju”. Podkreślano jednocześnie, że Żydzi „stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, dążą do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce”. Zdanie to podzielali niektórzy działacze tzw. podziemia niepodległościowego, dążący do zwalczenia „żydokomuny” i popierający pogromszczyków.

Pogrom kielecki, któremu towarzyszyły także inne akty przemocy wobec ludności żydowskiej, zmusił jednych do emigracji z Polski, innych utwierdził w przekonaniu, że muszą bronić się sami. Centralny Komitet Żydów w Polsce podjął decyzję o powołaniu Centralnej Komisji Specjalnej, która miała zająć się ochroną instytucji i społeczności żydowskich. Utworzono 200 grup wartowniczych, w których znalazło się 2,5 tys. „strażników” uzbrojonych w broń automatyczną, karabiny, pistolety i granaty. Mieli oni – pisze Andrzej Rykała – „ochraniać całodobowo około 390 obiektów, w których siedziby miały: komitety, domy dziecka, domy starców, domy repatriantów, szkoły, stołówki, spółdzielnie, fabryki zatrudniające większą liczbę Żydów, partie żydowskie i kibuce”.

W Łodzi, największym skupisku Żydów, działało sześciu tzw. starszych wartowników i trzydziestu trzech wartowników niższego szczebla. Wspierali ich aktywiści ze służb ochotniczych. Razem – 450 osób. W książce W reakcji na powojenną przemoc antysemicką znajdziemy wykaz broni, jaką dysponowała żydowska samoobrona w Łodzi — przywołana w tytule recenzji Wanda Elster posiadała broń krótką kaliber 6,35; Mendel Frydlewski – kaliber 7,65; Samuel Gurwicz i Chil Grynszpan – kaliber 9. Inni wartownicy to – Bencjon Bursztyn, Judes Goldberg, Henryk Kolf, Jakub Łaskier, Icek Sendorf czy Chaim Grajek. Wartowników zaopatrzono także w „100 sztuk skarpet, 6 sztuk kamaszy i 10 par butów”, w 6 chronionych obiektach zainstalowano aparaty telefoniczne.

 
W lipcu 1946 roku, już po pogromie kieleckim, pojawiła się pogłoska o przygotowywanym „tumulcie, który miał wybuchnąć w osiemnastu punktach miasta; w pierwszej kolejności planowano przeprowadzić atak na Dom Dziecka w Helenówku”, gdzie przebywało osiemdziesięcioro sześcioro dzieci. Obawy nie były bezpodstawne, odnotowywano już napady na sierocińce, w których przebywały dzieci ocalałe z Holocaustu.

 

Tak było w Zakopanem czy Rabce – dom dziecka został ostrzelany z broni ręcznej i automatycznej, przez okna wrzucano granaty, dzieci musiały schronić się w piwnicach. Komendantem warty w łódzkim Helenówku był Fajwel Szwarc (kaliber 7,62), którego – jak czytamy – doceniono za „sumienną pracę […] w najbardziej niebezpiecznej placówce”, także w gorącym czasie wyborów do sejmu w styczniu 1947 roku. Z kolei starszy wartownik Józef Różycki został wyróżniony za „pełnienie warty przy żydowskiej drukarni i ocalenie od napaści dokonanej przez nieznanych sprawców na żydowskiego stróża nocnego przy ul. Narutowicza 32”, gdzie swą siedzibę miały m.in. redakcje gazet „Dos Naje Lebn” i „Fołks Sztyme", a także Żydowskie Towarzystwo Krzewienia Sztuk Pięknych, Związek Literatów i Dziennikarzy Żydowskich czy Związek Artystów Scen Żydowskich.

Helenówek; ulica Narutowicza 32, gdzie do dziś stoi zabytkowy dom strzeżony przez wykute w kamieniu nietoperze; skrzyżowanie Narutowicza i Armii Ludowej (dziś POW), miejsce „próby zamachu na Marka Edelmana” w dniu 20 lipca 1946 roku; plac Wolności, na którym „kilka osób pochodzenia żydowskiego padło ofiarą zaczepek” – to adresy doskonale mi znane. Gdy o nich czytam, gdy patrzę na sporządzone przez prof. Andrzeja Rykałę, który specjalizuje się w geografii historycznej i politycznej, mapy przedstawiające obiekty z przeszłości na tle współczesnej siatki ulic, dotykam tamtego świata, jestem blisko Wandy Elster, Fajwela Szwarca czy Chaima Grajka. Gdy patrzę na przedstawione graficznie „akty morderstw popełnionych na Żydach pod koniec wojny […] i po niej […] w układzie czasowo-przestrzennym przy użyciu metody centroidów zasięgów”, czuję namacalność historii. „Kartograficzna metoda prezentacji”, o której wspomina Helena Datner z Żydowskiego Instytutu Historycznego, okazuje się świetnym sposobem na pokazanie wielowymiarowości zjawisk.

Formalnie Centralna Komisja Specjalna istniała krótko – do końca maja 1947 roku. Po jej likwidacji pozostawiono jedynie społeczne instytucje, które miały kontynuować „krzewienie ducha obrony, bitności i odwagi wśród ludności żydowskiej”. Andrzej Rykała przytacza na koniec swej książki myśl kierownika Centralnej Komisji Specjalnej, który powiedział - „Na naszą pracę trzeba patrzeć z perspektywy czasowej, aby ukazało się całe jej piękno i znaczenie. Wierzę, że przyjdzie jeszcze jakiś historyk i się nią zainteresuje”.

Przyszedł.

 

Więcej tekstów autorki znajdziesz TUTAJ