Spór o średniowiecze

Marcin Giełzak

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że średniowiecznicy cieszą się znacznie większym uznaniem niż samo Średniowiecze. W końcu wielu spośród najzdolniejszych badaczy w cechu historyków zajmowało się właśnie tą epoką.

Gdy jednak mówimy o samej epoce, popularne skojarzenia są jednoznaczne: "wieki ciemne", "grubiańskie", "barbarzyńskie". André Maurois pisał, że ta epoka dała nam dwa najgorsze produkty ludzkiego umysłu: romantyczny ideał miłości i proch strzelniczy. Mocniej wyraził to pozbawiony poczucia humoru rewolucjonista Saint-Just: "od czasów Greków i Rzymian nie wydarzyło się nic ciekawego". Wolter, wróg wszelkich komunałów i klisz, sam pomógł utrwalić stereotyp wieków średnich, pisząc: "klerykalny obskurantyzm i średniowiecze są jednym i tym samym".

W tej optyce media aetas były poboczem historii; trzeba było dopiero renesansu, aby nasza cywilizacja wróciła na właściwą ścieżkę, wytyczoną wcześniej przez starożytnych. Czy już sama nazwa nie wskazuje, że mamy tu do czynienia z czymś pośrednim i poślednim, wetkniętym między dwie wielkie epoki? W tym rozumieniu wszyscy mamy dwie ojczyzny - swoją własną i Grecję. To z Attyki i Peloponezu pochodzi to, co nas ukształtowało, a czemu później Rzym dał majestat, moc i - że tak powiem - zasięg. Renesans to więc moment porzucenia chłodnych, świętych gajów (czy klasztorów) gdzieś w Germanii na rzecz słońca, przestrzeni i wyzwania, jakie rzuca cywilizacja Morza Śródziemnego. Tak sprawę widział choćby Ortega y Gasset. Czciciele wieków średnich i ci, co marzą o "nowym średniowieczu", jak Nikołaj Bierdajew oraz (na swój sposób) Emil Cioran czy Ernst Junger, mogą się nazywać Niemcami, Francuzami czy Anglikami, ale są jedynie Gotami, którzy przedkładają szczep nad cywilizację, swój święty gaj nad Kapitol.

 
Na te zarzuty można odpowiedzieć następująco: skoro zatem było tak źle, to czemu tylu wybitnych historyków pisze o średniowieczu tak dobrze? I dlaczego epoka tak pociąga jako temat badawczy jedne z największych umysłów wśród dziejopisarzy? Jak to możliwe, że właśnie z dziedzictwa średniowiecznego poczucie siły i tożsamości czerpały nacje tak odmienne jak Niemcy, Finowie czy Polacy? Możemy nawet zapytać, skąd taka oglądalność Gry o Tron czy Pustej Korony, zjawisk popkultury silnie osadzonych w średniowiecznym imaginarium? 

 

Średniowiecznicy oczywiście przypomnieliby nam, że przed Odrodzeniem pisanym za Micheletem wielką literą, było kilka odrodzeń, a każde z nich było raczej rozwinięciem średniowiecznej kultury, aniżeli zerwaniem z nią. Wieki średnie to również rozwój rzemiosła i miast, ruch uniwersytecki i klasztorny, początki państwa narodowego i wizji państwa powszechnego. Scenarzyści popularnych seriali pewnie dodaliby, że to również posępne piękno starych zamczysk i katedr, a także romans dworskiej miłości i rycerskiego turnieju czy sakralizacja rzeczywistości czyniąca nawet życie codzienne wzniosłym.

Śledząc spór o średniowiecze, możemy przysłuchiwać się dyskusji największych umysłów poświęconej sprawom najbardziej zasadniczym: czy celem historii jest postęp - i czy historia w ogóle może mieć cel? Jakie powinno być miejsce Boga, a przynajmniej - doczesnej organizacji Kościoła w życiu społecznym i politycznym? Skąd wzięły się nowoczesne narody i czy na pewno są one tylko zmyślonymi wspólnotami? Być może istnieje wspólnota szersza, obejmująca całą cywilizację Zachodu, ogół Christanitas?

Anna M. Brzezińska, adiunkt w Katedrze Historii Historiografii i Nauk Pomocniczych Historii UŁ oraz badaczka dziejów mediewistyki właśnie tym dyskusjom poświęciła swoją najnowszą monografię. Spór o średniowiecze. Z rozważań nad tożsamością kulturową Europy przybliża nam sylwetki trzech wybitnych adeptów Klio: Jacquesa Le Goffa, Arona Guriewicza, Jerzego Kłoczowskiego.

Społeczeństwa i społeczności akademickie Francji, Polski, Związku Sowieckiego, "zbiorowi bohaterzy drugoplanowi" tej pracy, pomagają zrozumieć naukowe i życiowe wybory tych historyków oraz ramy społeczne i polityczne, w których przyszło im działać.

 
Inaczej wygląda przecież rzeczywistość pracującego we Francji i swobodnie podróżującego po Europie Jacquesa Le Goffa, inaczej zmagającego się ze spętaniem ideologicznym stalinowskiej Rosji Guriewicza, a jeszcze inaczej znajdującego się pomiędzy nimi (w każdym sensie tych słów) Kłoczowskiego. Mamy tu więc trzy ważkie biografie intelektualne - a swoją drogą, trzy ciekawe osobowości. 

 

Jako że badacza dziejów nauki historycznej interesuje raczej warstwa "perswazyjna" niż "informacyjna", to na kartach tej pracy nie marnuje się czasu czytelnika, powtarzając powszechnie znane fakty. Zamiast "historii historyzującej" mamy więc historię historiografii wysokiej próby. Poznajemy prowokujące do refleksji koncepcje:

  • "długiego średniowiecza", które w ujęciu Le Goffa trwało aż po dwie rewolucje: francuską i przemysłową, "globalnego średniowiecza" (koncepcja, która poprzez namysł komparatystyczny stawia pytanie, czy średniowiecze w niektórych częściach świata aby nie trwa nadal);
  • "młodszej Europy", czyli naszego regionu "anektowanego" do cywilizacji Zachodu dopiero w wiekach średnich i nadal będącego czymś "pośrednim" między Europą karolińską i bizantynosłowiańską;
  • "mediewalizmu" (kulturowych ech średniowiecza w świecie współczesnym - bo zadaniem historyka jest przecież zrozumieć nie przeszłość, ale teraźniejszość).

Mając taką podbudowę teoretyczną i narzędzia poznawcze autorka pokazuje, jak "przedstawiciele europejskiej kultury szukali zrozumienia jej aktualnej kondycji właśnie w średniowieczu". Celnie powiedział kiedyś Enoch Powell, że miarą dobrej książki jest to, że więcej czasu spędza się przy niej, myśląc niż czytając. Spór o średniowiecze spełnia to kryterium. Obcując z tą pracą równie często jak wprzód, przerzucałem kartki w tył, aby potwierdzić, utrwalić, ponownie przemyśleć, a ponad wszystko - lepiej zrozumieć.

 

Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ