Rewolucyjność wydarzeń w Europie Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. XX wieku podkreśla fakt, że nie było precedensów, nie było odpowiednich przygotowań, wartościującego know-how, nie było think tanków. Zbuntowane republiki Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy czy Białorusi nie posiadały odpowiednich środków, była jedynie wola i determinacja obywateli, którzy stali przed nieprzepracowanymi wcześniej wyzwaniami. Jak zatem należało się zachować, by bezkolizyjnie wskoczyć do pędzącego pociągu przyszłości? Jakie zająć miejsce bez narażania się na brutalne konsekwencje? Wreszcie, co należało zrobić, by bezkrwawo odzyskać wolność oraz autonomię?
Realna strefa wpływów Rosji narzucała dwubiegunową narrację polegającą na niedrażnieniu sowieckiego mocarstwa, przy jednoczesnym rozbudzaniu wewnętrznych, wolnościowych aspiracji. W gorączkowym zabieganiu próbowano znaleźć satysfakcjonujące rozwiązania, poszukiwano sposobów wewnętrznej konsolidacji. Na Litwie najprościej było wskazać wroga wewnętrznego, tym bardziej że był na przysłowiowe wyciągniecie ręki (historycznie naznaczony) – była nim mniejszość polska. Jej autonomiczne potrzeby stały się podstawą zarzutów o destabilizację wewnętrznej polityki nowo powstającego państwa. Zagrożenie było zresztą realne. Rosja chętnie sięgnęłaby po argument wojny hybrydowej, wojny angażującej siły militarne w formie wsparcia gnębionych mniejszości narodowych.
Dwubiegunową politykę przyjęto także w ówczesnej Polsce. Przy tym proces niedrażnienia Rosji połączono z aktywnym wspieraniem niezależnych od Kremla organizacji formujących się w zbuntowanych republikach. Wsparcie mniejszości polskiej na Litwie zeszło na plan dalszy.
Niewątpliwie Polacy mieszkający na Litwie, zasługują na szczególną uwagę. Wykazali się odwagą, upominając się o swoje prawa oraz autonomię – nie terytorialną, gdyż żadna z polskich organizacji na Litwie nie podważała integralności granic niezawisłego państwa litewskiego. Ich postulaty odwoływały się do poszanowania wolności, tożsamości i historii opartej na języku polskim – obok litewskiego miał on być drugim językiem urzędowym w części Litwy zamieszkałej w większości przez Polaków. Podobnie było z nazwami oraz nazwiskami. Niezwykle istotne było także utrzymanie nauczania podstawowego i wyższego w języku przodków.
Postulaty te okazały się zbyt rewolucyjne w czasie rewolucji. Wszak język to również, a może i przede wszystkim, władza – władza kreacji i manipulacji (dziś doświadczamy siły jej wpływu, gdy trolle internetowe narzucają nam nieprawdziwe, mylące treści).
Możemy zatem domniemywać, że żadna z władz – tym bardziej w nowo konstytuującym się państwie – nie pozwoli narzucić sobie odmiennej niż własna narracji. Niejednorodna etnicznie Republika Litewska potrzebowała jednomyślności, mocnej kotwicy, jakiejś trwałej formacji, tym bardziej że jej historia to skomplikowany układ, w którym obciążone wielonarodowymi i wielojęzykowymi ambicjami społeczne mieszanki, skutecznie uniemożliwiały długofalową politykę identyfikacji narodowej.
Książka Barbary Jundo-Kaliszewskiej Zakładnicy historii to kompendium dotyczące wspomnianych wydarzeń, ale też bardzo (gdy się nieco odzieli skorupę bezlitosnych danych) osobista relacja (autorka jest Polką urodzoną na Litwie) oraz przypomnienie działań odważnych ludzi, których jedynym „grzechem” było to, że byli Polakami, że urodzili się i żyli w miejscu tak mocno naznaczonym kontekstem, kulturą a przede wszystkim historią (wyróżniającą własnych bohaterów, kładącą nacisk na wybrane fakty). Niestety, historią obciążoną brzemieniem – wydaje się i dziś – trwałej marginalizacji.
Więcej tekstów tego autora znajdziesz TUTAJ.