Kilka przykładów: Uniwersytet w Bolonii powstał w roku 1088, kiedy Polskę porastały lasy, a Wisła toczyła jeszcze dumnie potężne wody. Uniwersytet Oksfordzki został założony w roku 1167, Polska walczyła wtedy z dzielnicowym rozbiciem. Cambridge miał już studentów w roku 1209, a Salamanca w Hiszpanii w 1218 r. Uniwersytet Jagielloński, z którego historii słusznie jesteśmy dumni, powstał dopiero w 1364 i został wyprzedzony przez Padwę (1222), Neapol (1240), Sienę (1240) i Valladolid (1241). Nawet Portugalia doczekała się uniwersyteckiej uczelni w Coimbrze w roku 1290. Czarę goryczy może dopełnić informacja, że Wilno mogło się cieszyć żakami już w roku 1579, a Lwów – w 1661 roku. W tym historycznym kontekście Uniwersytet Warszawski można traktować jako sympatycznego niedorostka, bo istnieje od początku XIX wieku (1816 r.).
Dlaczego zatem z takim przejęciem wspominamy datę 24 maja 1945, kiedy wydany został dekret Rady Ministrów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, zatwierdzony przez Prezydium Krajowej Rady Narodowej? (Dziennik Ustaw RP z dnia 11 czerwca 1945 r.). Na jego mocy został powołany Uniwersytet Łódzki jako „państwowa szkoła akademicka”. Chyba niewiele osób wtedy orientowało się, iż pojawienie się określenia „państwowa” w tej krótkiej definicji uczelni wyższej oznaczać będzie przez 44 lata, a więc aż do roku 1989, prawie całkowitą zależność od wprowadzonego siłą systemu ideologicznego.
Odpowiedź na postawione wstępnie pytanie jest bardzo prosta. Łódź do drugiej wojny światowej nie posiadała żadnej wyższej uczelni, a działający tutaj Oddział Wolnej Wszechnicy Polskiej nie był w stanie realizować potrzeb edukacyjnych społeczeństwa łódzkiego w czasie dynamicznego rozwoju miasta.
Dzięki energii prof. Teodora Viewegera – jej rektora – proces budowania uczelni rozpoczął się już w marcu 1945 roku, kiedy trwała jeszcze wojna.
Ten dramatyczny okres szczegółowo i niesłychanie ciekawie opisuje prof. Wiesław Puś w książce Zarys historii Uniwersytetu Łódzkiego 1945-2020. Wzruszająca jest skromność autora, kiedy pisze o „zarysie historii”, gdyż tom liczy 426 stron wraz z bibliografią, indeksem osobowym i spisem fotografii.
Zazwyczaj uważa się, że najtrudniejszy dla uniwersytetu był okres do roku 1989, ale zaryzykuję tezę, że i czasy późniejsze do łatwych nie należały. Realny socjalizm był ciągłą walką o zachowanie istoty uniwersytetu i realizowanej w jego ramach formy wykształcenia. A więc upominaniem się o takie wartości jak: autonomię uczelni i jej samorządność, wolność wyboru przedmiotu badań, tolerancję wobec innych koncepcji niż obowiązujący dogmat teorii marksistowskiej, swobodę wypowiedzi akademickiej, dbałość o twórcze budowanie indywidualności studentów.
Pierwszy rektor prof. Tadeusz Kotarbiński starał się wprowadzić w życie ideę uniwersytetu w oparciu o koncepcję uczelni liberalnej, tradycyjnej, kilkoma przynajmniej cechami przypominającej, jak się zdaje, model Wilhelma von Humboldta sformułowany w roku 1807.
Najważniejszą i jak się okazało, najtrudniejszą rzeczą do realizacji w okresie stalinowskim, była intelektualna wolność nauczania i uczenia się, jedność teorii i badań, możliwość współistnienia różnych form wiedzy oraz procesualne, a więc antydogmatyczne, dochodzenie do prawdy. Ta idea niestety szybko upadła, podobnie jak druga – koncepcja „socjalistycznego uniwersytetu robotniczego miasta” realizowana przez kolejnego rektora prof. Józefa Chałasińskiego.
Już w latach 1945-1949 państwo zaczęło zawłaszczać kolejne obszary autonomii i wolności akademickiej, traktując wyższą edukację jako narzędzie komunistycznej indoktrynacji. Najgorszy był oczywiście okres stalinowski, ale nawet tzw. odwilż popaździernikowa nie uchroniła uniwersytetu przed zewnętrznym sterowaniem. Zgodnie z działaniem ideologicznego systemowego mechanizmu, szkoły wyższe nie mogły przecież stanowić enklawy autonomii, wolności i swobody wypowiedzi akademickiej.
Studiowałem na Uniwersytecie Łódzkim w latach 1965-1970 i dobrze pamiętam, jak bardzo starali się nasi profesorowie, by pozostał on jednak swoistą oazą wolnej wymiany myśli. A było to bardzo trudne, gdyż polityczne przełomy (1968, 1970, 1976, 1980-81 i nieszczęsny stan wojenny) zawsze wiązały się z próbami, najczęściej udanymi, niezwykle silnej ingerencji w bardzo wrażliwą tkankę akademickiej nauki.
Te wszystkie ideologiczne i społeczne uwarunkowania trwania akademików przy etosie wolnego intelektualisty oraz moralne dylematy wierności naukowym ideałom są w książce również wnikliwie opisane.
Nieco ambiwalentna w przesłaniu, oczywiście nie z winy autora, jest dla mnie opowieść o latach po 1989 roku, kiedy uniwersytet został uwolniony w nowych warunkach systemowych od zewnętrznej, politycznej presji. Okres ten to wspaniały rozwój mojego uniwersytetu. W tych latach piękniał on w oczach. Powstały oryginalne i wyróżniające się w miejskiej przestrzeni budynki Wydziałów: Zarządzania, Prawa i Filologicznego, unowocześniono wiele innych. Jest nowa piękna biblioteka, a cały uniwersytecki kampus spełnia wysokie kryteria estetyczne. Co więcej, na korytarzach widać barwne grupki zagranicznych studentów, a wiele zajęć prowadzonych jest w języku angielskim. Uczelnia od wielu lat zajmuje wysoką, stabilną pozycję w rankingach oceniających wartości naukowe i dydaktyczne.
Ale jednocześnie w książce ważna jest opowieść o nie zawsze udanych próbach realizacji podstawowych wartości humboldtowskiego ideału. Sam często sprzeciwiałem się koncepcji uniwersytetu korporacyjnego sterowanego odgórnie, ocenianego przez zewnętrzne instancje za pomocą nazbyt czasami arbitralnych kryteriów efektywności naukowej, podporządkowanych potrzebom rynku pracy. Na szczęście, społeczność Uniwersytetu Łódzkiego pokazała nie raz, że w sposób rozumny i roztropny jest w stanie utrzymać wysokie standardy naukowe, okazując przywiązanie do wartości, które są fundamentem nowoczesnej uczelni.
Zakończę osobistym wyznaniem. Studia na socjalistycznym uniwersytecie, dzięki naukowemu etosowi moich mistrzów, dały mi więcej niż obowiązująca teraz koncepcja edukacji wykreowana przez ministerialnych formalistów. Dzięki moim profesorom rozumiem, dlaczego czytanie wielkich filozofów i historyków idei jest bardziej przydatne niż szybkie i łatwe opanowywanie poręcznych schematów działania, które i tak przestaną obowiązywać, zgodnie z dynamiką rynku pracy, za kilka lat.
A wiedza jest wieczna!
Więcej wpisów tego autora znajdziesz TUTAJ.