Niechciane „marksistowskie ukąszenie” pozostawiło jednak trwały ślad w psychice przejawiający się ogromnym poczuciem winy za wykazaną naiwność i głupotę. Pośrednim tego dowodem jest kilkadziesiąt tomów poświęconych Stalinowi, dziejom sowieckiego reżimu, gułagom oraz historii marksizmu, które stoją na półkach domowej biblioteki. Ważne miejsce w moich stałych, pobudzających pamięć lekturach stanowią teraz Utopia u władzy Hellera i Niekricza, Główne nurty marksizmu Kołakowskiego, Gułag Applebaum, Armia konna Izaaka Babla, dwa tomy wspomnień Nadieżdy Mandelsztam, Archipelag Gułag Sołżenicyna, Opowiadania kołymskie Szarłamowa i mało znana, niestety, znakomita książka rumuńskiego politologa Vladimira Tismaneanu Diabeł w historii. Komunizm, faszyzm i inne lekcje wieku dwudziestego.
Nie jestem łodzianinem, dlatego z wielką czytelniczą nadzieją sięgnąłem po książkę Stalinowska codzienność. Łódź w latach 1949-1956. Nie zawiodłem się. Mojemu pokoleniu nie trzeba przypominać, jaki to był okres. Wszystkie kraje Europy Wschodniej poddane zostały straszliwemu ideologicznemu oddziaływaniu, któremu towarzyszyła totalitarna przemoc i represje. Sowietyzacja Europy Wschodniej przeprowadzona została przy bierności i milczeniu Zachodu, wedle jednego sprawdzonego, uniwersalnego wzorca, który kosztował Rosję sowiecką miliony ludzkich istnień. Polska wyłamywała się nieco z tego schematu, gdyż tutaj, dzięki heroicznemu oporowi, przetrwał Kościół instytucjonalny. Najważniejsze cechy tego utopijnego systemu polityczno-ekonomicznego dobrze oddaje opisowy termin dogmatycznego autorytaryzmu zaproponowany w latach 80. przez prof. Jana Lutyńskiego.
Łódzka stalinowska codzienność była porażająco smutna. Mieszkańcy Łodzi pracowali w dziewiętnastowiecznych warunkach w starych fabrykach, mdleli z fizycznego wyczerpania, zmuszani byli do pracy w nadgodzinach. Poddawani, wbrew własnej woli, presji socjalistycznego współzawodnictwa starali się bezskutecznie o uznanie zwolnień chorobowych przez przełożonych. Na co dzień, po pracy, walczyli o fizjologiczne przetrwanie stojąc w długich kolejkach nawet po chleb. Dodatkowo musieli godzić się na ideologiczną hipokryzję i codzienną lawinę kłamstw, dowiadując się z gazet i radia, że żyją w najlepszym z ustrojów, który niebawem stanie się rajem na ziemi. Wobec niezgadzających się na tę świecką eschatologię stosowano konsekwentnie i brutalnie mechanizmy psychologicznej i fizycznej przemocy. Nazywano ich politycznymi dywersantami, oskarżano, że uczestniczą w świadomym sabotażu, prowadzą wrogą klasowo działalność lub pomagają złodziejom i spekulantom. Monocentryczne państwo przy każdej okazji pokazywało swoją bezwzględną władzę i siłę.
Ludzie stłoczeni w małych mieszkaniach pozbawionych kanalizacji, z ubikacjami na podwórzu, z wodą w studniach odległych czasami o kilkaset metrów od domu, nie mieli szans ani nawet nadziei na pozytywne zmiany w swoim życiu. Wiedzieli też, że krytyka systemu, a nawet łagodny wobec niego opór, skończy się politycznymi oskarżeniami i represjami, które mogą dotknąć także rodzinę.
Autor książki, budując jej strukturę, słusznie przyjął kolejność rozdziałów odwołując się do swojej historycznej wiedzy i ich obiektywnej ważności: Aparat represji, Dziennikarze – propagandowym ramieniem partii i Cenzura myśli i słowa – te rozdziały składają się na pierwszą, ideologiczną w charakterze część tomu. Trzy kolejne są przejmującym dopełnieniem stalinowskiego świata przemocy fizycznej i symbolicznej: Strajkować czy pracować?, Wielkie wizje – małe dokonania, Rok 1956 – nadzieje i złudzenia.
Lektura tomu nie jest łatwa ze względu na silne emocje odczuwane przez czytającego. Cały czas towarzyszy jej narastająca empatia wobec bezradnych i bezsilnych ludzi, którzy są jej anonimowymi bohaterami. Najlepiej te emocje oddają słowa pracownicy jednego z łódzkich zakładów: „Już w czwartym roku planu 6-letniego wyschłam jak szczapa, a jak skończymy 6-letni plan, to człowiek zdechnie”. Słowa te przetrwały, bo zostały skrzętnie zanotowane przez pracownika UB i poddane dyskusji na zebraniach partyjnych.
Wydawało mi się, że dużo wiem o czasach stalinowskich. W końcu studia zacząłem w Łodzi już w roku 1965, a miasto od czasów opisywanych w książce niewiele się wtedy zmieniło. Podobnie jak system polityczny, który tylko nieco złagodniał. Mieszkańcy Łodzi pracowali w tych samych starych fabrykach w podobnie strasznych warunkach (warunki lokalowe były równie trudne, jak te opisywane w książce), ciągle działały służby politycznej represji, w pocie czoła i papierosowym dymie z oddaniem pracowali partyjni funkcjonariusze, a cenzorzy ryzykując własną karierę starali się odgadnąć ezopowy język niektórych tekstów.
Byłem naiwny. Dopiero ta książka, wykorzystująca niezwykle bogate archiwalne źródła i analizę prasy codziennej, uświadomiła mi, jak niewielka jest moja wiedza o mieście, w którym od tylu lat mieszkam. Co więcej, zrozumiałem jak ciężko doświadczeni zostali jego mieszkańcy w stalinowskich czasach. Znacznie ciężej niż inne duże miasta. Ten niewielki tom należy zatem traktować jako historyczny i symboliczny hołd im złożony. Powinna to być też lektura dodatkowa na lekcjach historii w łódzkich szkołach ogólnokształcących poświęconych polskim dziejom współczesnym.
Więcej wpisów tego autora znajdziesz TUTAJ.