Łódź: Biografia

Marcin Giełzak

 

Najlepsze historie miast czyta się jak biografie. Wiedział to Simon Sebag Montefiore, który swój bestseller o Jerozolimie opatrzył podtytułem: „A Biography”. Gęstość zaludnienia i intensywność zabudowy to jedno, ale ludzkie siedlisko ma również swoje dzieje, osobowość, charakter. Louis Trochu pisał o francuskiej stolicy: „Paryż to żywa osoba, która miewa chwile szaleństwa, furii, ogłupienia, entuzjazmu”. Jack Kerouac porównał Londyn do „hardego, niezależnego mężczyzny pykającego fajkę w pubie”. Miasta mają też swoje narodziny, wiek młodzieńczy i dojrzały. Niektóre doświadczyły nawet zmartwychwstania i drugiego życia. Dobrym przykładem jest tu Detroit. Bliższym nam: Łódź.

Nie ryzykujemy wielkiego uproszczenia, gdy powiemy, że dzieje Łodzi to historia łódzkiego przemysłu. Tutaj nawet kultura i sport powstawały w wielkich zakładach pracy, obok nich, a czasem niejako w kontrze do nich. Najbardziej znany łódzki klub piłkarski to Robotnicze Towarzystwo Sportowe. Literackie i filmowe wizje Ziemi Obiecanej też nie mogłoby się obyć bez dymu fabryk, hałasu maszyn, proletariackich mas (choć obraz z pewnością nie będzie pełen bez secesyjnych pałaców i eleganckich kamienic).

Mniej uwagi, zarówno twórców, jak i badaczy przyciąga Łódź powojenna. Lata 1945-1989 to jakby wydarte karty z jej biografii; zbyt łatwo zredukować je do „straconych dekad”, za szybko zapominamy, że w II połowie lat 40. powstała w gruncie rzeczy „Druga Łódź” — nie tylko w sensie politycznym czy gospodarczym, ale także społecznym i kulturalnym. Dziś zaś żyjemy w „Trzeciej Łodzi”, dziedziczce masy upadłościowej po komunizmie, już postprzemysłowej, nadal szukającej swojej tożsamości i miejsca na biznesowej oraz kulturalnej mapie Polski.

 
 
Ten prymat historii politycznej nad społeczną, na który tu narzekam, daje o sobie znać w polskich dyskusjach o przeszłości. Dzieje porozbiorowe sprowadzone zostały do pytania: „bić się czy nie bić?”, dekady powojenne do prostego wyboru: „przystosowanie czy opór?”. Ujęcie odwrotne wymagałoby programu badawczego zgoła innego, opartego bowiem na założeniu, że historia jest naczelną nauką społeczną, w której zmieścić się muszą wszelkie inne dyscypliny: ekonomia, socjologia, politologia, itd.

 

Takie punkty wyjścia i dojścia sprawiłyby, że dzieje np. PRL już nie byłyby pocztem pierwszych sekretarzy, ani galerią bohaterów opozycji, ani wreszcie kalendarium „polskich miesięcy”. Byłoby to raczej studium nad zmianami społecznymi w każdym aspekcie, od ekonomicznego po mentalny. W łódzkim ośrodku akademickim nie brakuje badaczy, którym taki ogląd metodologiczny nie jest obcy. Przed kilkoma laty, w tym miejscu, pisałem o pracy zbiorowej Robotnicy Łodzi w drugiej połowie XIX wieku. Nowe kierunki badawcze, które nadal rekomenduję jako swego rodzaju vademecum dla zainteresowanych tą tematyką. Niedawno ukazała się pozycja nie mniej godna polecenia, a pod pewnymi względami nawet ciekawsza, a z pewnością bardziej ambitna. Mam tu na myśli książkę Wielki przemysł, wielka cisza. Łódzkie zakłady przemysłowe 1945-2000.

Nie jest to, w przeciwieństwie do „poprzedniczki”, praca stricte akademicka. Oczywiście, odpowiadają za nią pracownicy naukowi niepozbawieni dorobku, mamy tam aparat krytyczny i obszerną bibliografię. Ale jest tam też coś więcej.  Na stronach wydawcy czytamy, że omawiane dzieło stanowi zbiór historii „największych zakładów przemysłowych i łódzkiego świata pracy w okresie PRL oraz transformacji w naszym mieście”. Narracja ta utkana jest na poły z faktów odtworzonych na podstawie źródeł przez badaczy, a na poły z opowieści, czasem bardzo osobistych, łódzkich robotników. Nie sposób ukrywać, że to właśnie ten element historii mówionej zapada w pamięć najbardziej, ma on bowiem wartość dokumentu, albo nawet mocniej, świadectwa. Poza tym, wyjąwszy muzea i filmy, późno urodzeni mogą polegać wyłącznie na lekturach, aby spróbować sobie wyobrazić, jak wyglądała dekady temu hala fabryczna, laboratorium czy robotnicze mieszkanie.

 
Relacje z pierwszej ręki mają zaś tę przewagę nad obrazem filmowym czy wystawą, że są nieprzetworzone, a tym samym, bardziej autentyczne; zwłaszcza gdy sąsiadują na kolejnych stronach z licznymi fotografiami, mapami zakładów przemysłowych, a nawet schematami produkcji włókienniczej. 

 

Fragmenty wywiadów zawarte w Wielkim przemyśle… można byłoby bez trudu wkomponować w tekst głośnych prac, takich jak Prywatyzując Polskę Elizabeth Dunn czy Zapaść Marka Szymaniaka. Wszystko to sprawia, że omawiane opracowanie można czytać właśnie jako biografie łodzian i biografię miasta Łodzi — przystępną, barwną, napisaną z publicystycznym zacięciem.

Kolejny powód, dla którego twierdzę, że nie jest to dzieło czysto akademickie i do akademików skierowane jest następujący: odbieram Wielki przemysł… jako pracę społecznie zaangażowaną. Używam tego terminu w tym wąskim sensie, że dostrzegam w niej zamiar oddania głosu tym, którzy dotąd zmuszeni byli milczeć. To czyni omawianą książkę aktualną, wręcz boleśnie aktualną, w dobie ożywających dziś sporów o polską drogę od komunizmu, jak i kształt polskiego kapitalizmu.

 

Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ