Leniwa noga

Tomasz Konopka

 

Wydaje się, że nie uczymy się na błędach innych, lecz częściej na własnych, a szkoda. Niestety każde pokolenie musi potknąć się o ten sam kamień. Oczywiście zgadzamy się na to potykanie, bo tak jest wygodniej, nauka oznacza wysiłek, uczyć się oznacza także ponieść konsekwencję dokonywanych wyborów.

Myśl o potykaniu się nasunęła mi lektura publikacji Joanny Królikowskiej Rzeczywistość (nie) opisana Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego, a w szczególności jej krótki, bo zaledwie kilkustronicowy, rozdział „Gry z cenzurą”, opisujący polityczny nadzór nad pismami teatralnymi takimi jak „Dialog ”, „Teatr ” i „Scena” w latach 80. XX wieku.

Destrukcyjna rola cenzury PRL-u objawiała się przede wszystkim na swoistej autokontroli, której poddawali się autorzy, krytycy, jak również sami artyści. Na napięciu wynikającemu z bezustannego przewidywania tego, co ewentualnie cenzor mógłby odrzucić, na szacowaniu ryzyka (a więc i rezygnacji z jego podejmowania), na bezustannym ograniczaniu się, na korekcie własnych słów, myśli, na niewyrażaniu poglądów czy potrzeb. W wymienionych redakcjach owa autokontrola dotyczyła tak redaktora naczelnego, jak i gońca – każdy mógł stanowić ideologiczne zagrożenie dla jedynego, prawdziwego przekazu władzy. Redakcje poddane presji próbowały grać z władzą w rodzaj szarady. Na przykład ucieczka w sferę języka stricte naukowego mogła uśpić czujność cenzora, albo podrzucano cenzorom coś naprawdę „mocnego”, aby osłabić korektę pozostałych części artykułu.

Najosobliwszym, zacytowanym w publikacji Joanny Królikowskiej przykładem cenzury, był przypadek niedopuszczenia publikacji w „Dialogu” historycznej sztuki Ryszarda Frelka (nomen omen byłego sekretarza KC PZPR) – tym razem jeden partyjny aparatczyk ocenzurował innego aparatczyka.

Tragikomizm PRL-owskiej cenzury objawiał się w dostrzeganiu zagrożenia w rzeczach dla kreacji najmniej istotnych. Na przykład walcząc o zmniejszenie ilości słów określanych jako wulgaryzmy, targowano się nie o sens i wartość dzieła, lecz o ilość „kurew” w sztuce, czy też o – dopiero wchodzące do mainstreamu słowa – jak „onanizm” czy „lesbijki”.

 
Kreacja ludzka opiera się na czymś ulotnym, nieopisanym, niekontrolowanym, dopiero jej efekty podlegać mogą ocenie lub być może nawet swoistej „recenzenckiej cenzurze”. Tym bardziej przerażające były działania cenzorów PRL-u, polegające nie tylko na ograniczaniu, czy wręcz uniemożliwianiu prezentacji finalnych efektów, ale przede wszystkim na permanentnym wpływie na dopiero co formowane praprzyczyny jakiegokolwiek dzieła.

 

Miejmy świadomość, że cenzura nie zniknie, zawsze objawi się w jakiejś mniej lub bardziej rozbudowanej formie. Redakcje takich gigantów jak Facebook, czy Google zatrudniają grono „cenzorów”, którzy infiltrują Internet w poszukiwaniu treści dotyczących pedofilii, okrucieństw, czy zbrodni. Wydaje się jednak, że można zaakceptować tego typu kontrolę? Nie każdy chce i powinien oglądać brutalne sceny rytualnych mordów, nie każdy też powinien mieć dostęp do określonych treści. Lecz ta kwestia nie wynika z żadnej partyjnej polityki, tylko dyktuje ją zdrowy rozsądek.

Warto dodać, że współcześnie mamy do czynienia z nieuniknioną (może jeszcze nie do końca permanentną, choć zdaje się, że zbliżamy się do tego momentu) kontrolą polegającą na elektronicznym uwiązaniu. Owa smycz w postaci algorytmów i smartfonów (bez których nie wyobrażamy sobie egzystencji), umożliwia pozyskiwanie nieograniczonych danych, dotyczących już nie tylko tego co robimy, o czym myślimy, piszemy, ale również to, co jedliśmy na śniadanie, na co chorujemy, z kim obudziliśmy się dziś rano w łóżku. Elektroniczna smycz bezustannie przetwarza dane, na podstawie których wpływa na nasze wybory i emocje (wszelkie podsuwane, przez media reklamy to wypadkowa tej strategii).

 
Niestety, sztuczna inteligencja coraz częściej podejmuje także za nas decyzje dotyczące, chociażby tego, gdzie chcielibyśmy wyjechać na wakacje albo co mamy kupić na obiad. To nic innego jak rodzaj meta kontroli. Pamiętajmy, że z tej pozycji łatwo przejść do dyktowania nam jak powinniśmy żyć w znacznie szerszym zakresie.

 

Nie jestem fanem teorii spiskowych, mam świadomość cywilizacyjnych ograniczeń. Zgadzając się na użytkowanie określonej technologii, wiem, że ponoszę określone koszty, ale chciałbym, aby to była umowa partnerska, chciałbym, aby to był mój świadomy – nienarzucony przez kogoś – wybór. Miejmy też w pamięci, że oddając kontrolę nad własnym życiem, mimo wszystko dopuszczamy współczesnych „cenzorów” do tego, by sterowali nami z wykładniczo rosnącą, niewyobrażalnie skuteczną precyzją.

Mimo nieprzerwanie zalewającej nas dezinformacji starajmy się dostrzegać różnice, uczmy się wyciągać wnioski. Sądzę, że im więcej będziemy wiedzieć, tym mniej zaliczymy potknięć o własne, rozleniwione technologią nogi.

 

Więcej tekstów tego autora znajdziesz TUTAJ.