Kobiety niepokorne. Herstorie

Marcin Giełzak

 

Niedawno miałem okazję pisać w tym miejscu o książce Kobiety niepokorne…, pierwszej z serii „Oblicza feminizmu”. Teraz zarówno książka, jak i seria znalazły swoją kontynuację w wydanej przez Uniwersytet Łódzki pracy Kobiety niepokorne. Reformatorki - Buntowniczki - Rewolucjonistki. Herstorie.

 

Nigdy nie byłem zwolennikiem rozpruwania nauki historycznej po szwach tożsamościowych, stąd po pierwszy tom sięgałem z pewnym sceptycyzmem. Już po kilkunastu stronach ustąpił on jednak miejsca zaciekawieniu - książka zawierała fakty, o których wcześniej nie wiedziałem oraz opinie, z którymi uprzednio nie musiałem się konfrontować. Poza tym nie umiem ocenić negatywnie pracy, która z powodzeniem realizuje dwa podstawowe zadania, które przed historykiem stawiał wielki Wolter: „odkrywać nowe prawdy i obalać stare przekłamania”.

 

O tym, że w obszarze herstorii wiele zostało do odkrycia, a jeszcze więcej zasługuje na obalenie, dobrze świadczy zawartość tomu drugiego. Ponownie mamy tu do czynienia z portretem zbiorowym, na który składają się sylwetki aktywistek, artystek, uczonych oraz duchownych (dwa ostatnie oczywiście rodzaju żeńskiego). I raz jeszcze kryterium selekcji stanowiła, poza osobistymi dokonaniami, postawa braku pokory wobec oczekiwań i reguł zastanego, męskiego świata.

 

W tym kontekście nie dziwi, że zbiór otwierają biografie „fundatorek” feminizmu - Mary Astell i Mary Wollstonecraft. Angielskie myślicielki z przełomu XVII i XVIII wieku jako pierwsze sformułowały twierdzenie, że kobieta - na równi z mężczyzną - należy do świata kultury, nie natury. Innymi słowy, uważały, że rozważając pozycję „drugiej płci” skutki mylono z przyczynami. Kobiety, ich zdaniem, były gorzej wykształcone od mężczyzn nie dlatego, że brakowało im inteligencji czy pracowitości, ale dlatego, że odmawiano im dostępu do edukacji. Nie osiągały stanowisk w polityce, nauce i handlu nie z uwagi na brak ambicji czy talentów, ale dlatego, że prawo im tego zakazywało. Astell i Wollstonecraft jako pierwsze wskazały, że podrzędna i służebna pozycja kobiety nie jest „dana z nieba”, ale stanowi społeczny konstrukt, który można zmienić.

 

Tego rodzaju zmiany wymagają jednak czasu. Trzeba było kolejnych stu lat, aby idee prekursorek przekuł w praktykę politycznego działania ruch brytyjskich sufrażystek. Kolejny z artykułów zajmuje się polską recepcją jego poczynań. Źródło stanowi tutaj prasa kobieca, a konkretnie najbardziej prestiżowy tygodnik dla pań z początku XX wieku – „Bluszcz”. Pismo skierowane do czytelniczek świadomych i wyemancypowanych nie mogło zignorować tak ważkiego zagadnienia. W sposób odpowiadający obyczajom epoki, relacjonowanie walki sufrażystek powierzono mężczyźnie - Marianowi Dąbrowskiemu. Jego korespondencja z Anglii stanowi ciekawy przyczynek dla badań nad ówczesną mentalnością - autor jest z jednej strony nastawiony życzliwie, chce uchodzić za postępowca. Nie umie jednak odmówić sobie tonu pobłażliwej ironii, jest protekcjonalny, opisuje swoje bohaterki jak gdyby mówił o bystrych, ale jednak nieco niesfornych dzieciach. W efekcie nigdy nie pada z jego strony ani potępienie, ani poparcie dla ich postulatów. Sprawa prawa głosu dla kobiet, w jego oczach, pozostaje ciekawostką.

 

Wspomniałem wcześniej o nauce i edukacji. W tym tomie jest aż pięć tekstów odwołujących się do tych zagadnień. Obrazują one niełatwą drogą kobiet do naukowej samodzielności oraz uznania w środowiskach akademickich. Pokazują też, w jaki sposób przełamywanie stereotypów było niezbędnym warunkiem przełamania barier, które uniemożliwiały im prowadzenie badań oraz zajmowanie eksponowanych stanowisk w akademii. Warto pamiętać, że osiągnięcia polskich kobiet-naukowców nie skończyły się na Marii Curie.

 

Myślę, że szczególnie warte wyróżnienia w tym zbiorze są portrety kobiet „ukryte za cudzymi biografiami” - Aleksandry Piłsudskiej i Katarzyny Kobro. Życiorys tej ostatniej jest co najmniej równie interesujący jak biografia Strzemińskiego, która stała się kanwą dla filmu Andrzeja Wajdy. Aleksandra Szczerbińska także była kimś znacznie więcej niż „żoną Józefa Piłsudskiego”. Zajmowała się kolportażem broni i bibuły. Organizowała kobiece oddziały Organizacji Bojowej PPS. Czytając wypisy z zachowanych po niej listach i pamiętnikach, domyślam się, że niejednego dzisiejszego „patriotę” jeszcze bardziej niż jej socjalizm, drażniłby żarliwy feminizm Szczerbińskiej.

 

Pozostaje mieć nadzieję na kolejne publikacje z tej serii, najchętniej nadal w przystępnej, biograficznej formie. Ona pokazuje bowiem najlepiej, że życie jest zbyt barwne i złożone, aby zamykać je w sztywnych ramach schematów i stereotypów. Demonstruje też, że rację miał wielki zwolennik wyzwolenia kobiet, Stanisław Brzozowski, gdy pisał, że „co nie jest biografią - nie jest w ogóle”.

 

Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ