Kino pytań fundamentalnych

Mariola Wiktor

 

Ma swój styl. Niepowtarzalny. Budzi emocje. Uprawia metafizykę w rytmie techno, a jego ekspresyjne kino przypomina powieści Franza Kafki przełożone na XXI wiek. Kino transowe. To termin, który pojawia się, ilekroć przywołuję w myślach filmy Darrena Aronofsky'ego.

Szczególnie „Requiem dla snu”, z jego nerwowym, hip-hopowym montażem, dzielonym ekranem, efektami specjalnymi, porażające swoją sugestywnością, dosłownie wtłacza widza w fotel. To samo można powiedzieć o „Czarnym łabędziu”, gdzie szalone jazdy kamery, subiektywna narracja, efekty krzywych luster jak z „Obywatela Kane’a” Orsona Wellsa hipnotyzują publiczność. Aronofsky jak rzadko który reżyser posiadł umiejętność oddziaływania na emocje widza, poruszania go. 

Po lekturze książki Marcina  Kępińskiego Transcendentne kino Darrena Aronofsky’ego. Film, sacrum i mit dodałabym jeszcze termin „kino transcendentne”, chociaż  tematem tej publikacji jest wybrana filmografia reżysera i co zrozumiałe, pomija wyżej wymienione filmy, łącznie z ostatnim „Wielorybem”. Kępiński koncentruje się na czterech obrazach Aronofsky’ego: „Zapaśnik”, „Mother!”, „Żródło” i „Noe: wybrany przez Boga”. Wszystkie transowe, ale i transcendentne właśnie, przekraczające to, co niemożliwe, niemierzalne rozumem i logiką, duchowe, odwołujące się do metafizyki, spraw ostatecznych, narracji mitycznych, w nieporównywalnie większym stopniu niż „Requiem dla snu” czy „Czarny łabędź”.

 
To kino, które z jednej strony polaryzuje publiczność (podczas pokazów festiwalowych w Wenecji zarówno „Żródło” jak i „Mother!” zostały wygwizdane), a z drugiej dostarcza mnóstwa tropów interpretacyjnych, przestrzeni do rozszyfrowywania bogatej symboliki tych filmów.

 

Tym śladem podąża autor książki. I trzeba przyznać, że jego wywody czyta się z wielką ciekawością. Autor, wychodząc od detali, wrzuca je na bardzo szerokie konteksty rozmaitych mitologii, pisze o tym przystępnym językiem i w fascynujący sposób. Tyle tylko, że czasami tak daleko odbiega od samych filmów Aronofsky'ego, że zapominamy, co było wyjściowym pretekstem tych rozważań. Nie jest to jednak zarzut. Raczej zazdrość dziennikarza filmowego, który z kolei w swojej pracy musi rygorystycznie przestrzegać sztywnych reguł objętości i nie może sobie pozwolić na erudycyjne wybieganie poza temat.

To ważna pozycja nie tylko dla ludzi zajmujących się kinem, piszącym o nim, ale i dla wszystkich fanów Aronofsky'ego. Próba pokazania, jak można  jego kino czytać, osadzać w kontekstach kulturowych i filmoznawczych, interpretować, wyostrzająca wrażliwość, ale zapewne niejedyna. Sam Aronofsky lubi pozostawiać interpretacje widzom. Zapytany o inspiracje do mojego ulubionego jego filmu, jakim jest „Żródło” wskazuje na co najmniej kilka tropów. Wymienia m.in. „Odyseję kosmiczną 2001” Stanleya Kubricka, stylistykę japońskiego reżysera Shinyi Tsukamoto i Terry Gilliama, ale także filmy Alejandro Jodorowskiego i „Dawno temu w Ameryce”  w reż. Sergio Leone, jeśli chodzi o  szkatułkową budowę złożonej z trzech historii opowieści w „Źródle”.

Kiedy kilka lat temu na festiwalu w Wenecji poprosiłam Darrena o wyjaśnienie, dlaczego w „Źródle” tak często miesza sceny realistyczne z fantastycznymi, bardzo subiektywnymi, przeszłość z teraźniejszością i przyszłością, nie ukrywam, że zdumiała mnie jego odpowiedź:

 

- Być może niektórzy widzowie rzeczywiście gubią się w tym — wyjaśnił Aronofsky — Nie są przyzwyczajeni do formy moich filmów. Zaskakujące obrazy, dźwięk i montaż to nie są tylko ozdobniki formalne, ale odzwierciedlają historie, które próbuję opowiedzieć.  Z subiektywnego punktu widzenia bohaterów i w tym kontekście moim mistrzem nadal pozostaje Roman Polański. On już dawno zwrócił uwagę na to, że większość ludzi żyje w świecie własnej wyobraźni, zaś granica między rzeczywistością i fantazją jest bardzo cieniutka i to my ja wyznaczamy. Czyż nie jest tak, że większość życia spędzamy, klucząc, gubiąc się we własnych marzeniach, domysłach i obsesjach? Wyobraź sobie taka sytuacje, że oto wychodzisz z domu, gdzie miałaś ważną rozmowę z matką — na ulicę. Wędrujesz po mieście, ale myślami jesteś gdzieś indziej. Moja kamera usiłuje podążać za tymi myślami i to nazywam subiektywnym filmowaniem.
 

W „Źródle”, które Marcin Kępiński analizuje jako opowieść o chorobie, śmierci, miłości, wierze i odrodzeniu odwołując się m.in. do mitologii Majów, traktatów z historii religii Mircea Eliade, historiach o poszukiwaniu Świętego Graala można także odnaleźć w trzech łączących film watkach jednego bohatera, który jest kolejno konkwistadorem, naukowcem i astronautą. Symbolizuje on przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Do takiej refleksji skłoniła mnie książka Kępińskiego. Jeśli według reinkarnacji po śmierci odradzamy się w innej postaci: to może być człowiek z innej epoki, ale i drzewo.  W obliczu śmierci czas przestaje istnieć. Historie dzieją się więc równolegle, a jego bohaterów gra ten sam aktor. Konkwistador zabija w poszukiwaniu eliksiru młodości. Jego historię opisuje w swojej książce umierająca na raka żona naukowca, żyjącego współcześnie, prosząc swego męża, by dokończył ostatni rozdział. Spełniając prośbę żony, naukowiec musi zaakceptować to, co nieuchronne, przewartościować swój światopogląd. Astronauta z przyszłości szuka z kolei w kosmosie swojej zmarłej ukochanej, a więc znów przywołujemy poprzednią historię.

I tak oto wszystko nabiera sensu w tej układance. Jednak to znów tylko jeden z wielu zaledwie kluczy interpretacyjnych tej niezwykle pojemnej i wciąż do odkrywania twórczości. Publikacja Marcina Kępińskiego zachęca do takich poszukiwań i otwiera na nowe perspektywy.

 

Więcej tekstów autorki znajdziesz TUTAJ