Jedną z tych, która nie chce śpiewać w chórze jest Alicja Piechucka, amerykanistka i znawczyni literatury francuskiej, profesorka Uniwersytetu Łódzkiego. Jej eseje krytyczne z ostatnich siedmiu lat, publikowane w „Nowych Książkach”, najdłużej wydawanym w Polsce czasopiśmie o literackich premierach, zostały zebrane w tomie Poblask współczesności. Szkice o literaturze. Bohaterkami tych rozbudowanych recenzji są powieści oraz zbiory opowiadań anglo- i frankofońskich autorek i autorów (oraz rodzynki – tomy wierszy Michela Houellebecqa i Michaela Ondaatje), które po raz pierwszy – czasem niedługo po sukcesie w kraju pierwszego wydania, czasem na nowo odkryte po latach – zostały przetłumaczone na język polski. Zebranie esejów Piechuckiej jest nie tylko uhonorowaniem krytyczki i gratką dla czytelników („Nowe Książki” udostępniają w internecie niewielką część archiwalnych tekstów), ale mapą wydawniczych wyborów i translatorskich przygód z literaturą zachodniego i postkolonialnego świata.
Poblask współczesności to też intymna rozmowa wymagającej czytelniczki z innymi czytelnikami, którzy wysoko zawieszają poprzeczkę literaturze i skąpo wydzielają stempelki z napisem arcydzieło. A tacy są z pewnością odbiorcy „Nowych Książek” i tę nić porozumienia można dostrzec w sposobie, w jaki Piechucka obchodzi się z ironią i sarkazmem – narzędziem dla krytyków tyleż wdzięcznym, co ryzykownym, jeśli natrafi na nadto poważną publiczność. Przedmowę do tomu pisała sama autorka. Słusznie sugeruje, że Poblask… można czytać jako kronikę jej gustu oraz wyobrażeń o tym, jakim językiem literatura, zwana górnolotnie piękną albo artystyczną, powinna opowiadać o współczesnym świecie, którego widok i z bliska, i z daleka jest brzydki.
Literatura nie tylko może, ale musi być poblaskiem rzeczywistości, jeśli chce dać czytelnikom, poza rozrywką, zaproszenie do współdzielenia określonej wrażliwości.
Trzydzieści pięć szkiców jest ułożone w czterech przegródkach nawiązujących do palących problemów globalnej społeczności („Kobiety, patriarchat, emancypacja”, „Mniejszości, marginalizacja, wykluczenie”, „Nieprzystosowanie, cierpienie, trauma”, „Zagubienie, zagłada, apokalipsa”). Przegródki stanowią sposób uporządkowania bogatej treści, ale nie są kluczem do niej, ani odpowiedzią na to, czym Piechucka kieruje się w swoich wyborach lekturowych. Tym, co łączy eseje pisane na przestrzeni niemal dekady, jest podążanie za własnymi oczekiwaniami wobec literatury i nieschlebianie głównemu nurtowi publicystyki kulturalnej, gdzie krytycy – tak jak wydawcy i czytelnicy – oglądają się na siebie i ulegają modom. Poblask… odgrywa rolę ćwiczeń z autonomii jednostki w specyficznym branżowym świecie.
Piechucka jest krytyczką ciętą. Dużo więcej sympatii ma dla klasyczek i klasyków, jak Edith Wharton z jej długo pomijaną przez polskich wydawców powieścią Jak każe obyczaj, Djuna Barnes z Ostępami nocy czy Henry James z Echem. Dla żyjących i uznanych pisarzy, a co gorsza modnych, bywa bezlitosna. Oczywiście, jako osoba dobrze wychowana podaje im gorzką pigułkę wraz ze szklanką wody. Jednak eufemizmy i peryfrazy nie maskują jednoznacznych opinii. Dosypuje do nich dużą dawkę ironii, broniąc stanowiska, że nie wszystko warto wydawać. Wokół Niepojętnego ucznia. Wczesnych opowiadań Thomasa Pynchona pisze tak: „Niezależnie od tego, ile w tych tłumaczeniach szczerości, a ile przewrotnej kokieterii ze strony pisarza, który niby jest zażenowany, ale jednak zdecydował się swoje młodzieńcze teksty wydać w formie książkowej w momencie, gdy był już uznanym autorem, uważam, że przeprosiny są w tym przypadku uzasadnione”. Gasi entuzjazm wokół Rok magicznego myślenia Joan Didion: „Cytowane na okładce zalecenie internetowej księgarni Amazon brzmi: »Jedna ze 100 książek, które trzeba przeczytać«. Osobiście zmieniłabym słowo »trzeba« na »można«”. Sukces Serotoniny Michela Houellebecqa zbywa: „Podejrzewam (…), że po zakończeniu pisania Houellebecq przeczytał swoje dzieło przynajmniej raz. Nie wiem natomiast, czy lektura przyniosła mu satysfakcję”.
Modelowym przykładem kreowania na wybitne nazwiska literackie osób w najlepszym przypadku przeciętnych albo zwyczajnie słabych jest dla niej Sally Rooney. „Autorkę okrzyknięto nawet Salingerem doby Snapchata, co nasuwa mi podejrzenie, że autor Buszującego w zbożu przewraca się w grobie. Prawda jest taka, że Normalnych ludzi do jednej z najsłynniejszych powieści dwudziestego wieku i zarazem jedynej w dorobku amerykańskiego pisarza nie warto nawet porównywać. Ja w każdym razie nie będę; przynajmniej tyle mogę dla autorki zrobić”. Irlandzka gwiazda pojawia się w szkicach jako symbol złego literackiego smaku i niezasłużonej sławy. Pisząc o książce innej popularnej młodej autorki, szarżuje tą etykietką zbyt mocno: „Obawiałam się »drugiej Rooney«, tak jak Amerykanie przy kolejnych interwencjach zbrojnych dokonywanych przez ich kraj obawiają się »drugiego Wietnamu«”. Na szczęście Megan Nolan wyjdzie z tego porównania do rodaczki z tarczą.
Najczęściej powtarzaną przez Piechucką frazą jest ta, że nie podziela zachwytów krytyków. Nie zachwycają jej Ofiara Joyce Carol Oates, Serce umiera ostatnie Margaret Atwood, wyróżniona Nagrodą Goncourtów Kołysanka Leili Slimani, powieści Jesmyn Ward ani Dona DeLillo. Nie rozumie pochwał Siri Hustvedt za Wspomnienia przyszłości i wręcz insynuuje, że pisarkę chronią relacje towarzyskie, zwłaszcza pozycja jej męża Paula Austera.
Obronną ręką, choć też nieco poturbowani, wychodzą ze spotkania z piórem Piechuckiej m.in. Alistair MacLeod, Emma Cline, Édouard Louis, Ottessa Moshfegh i Pierre Lemaitre, choć skrytykowany za nietrzymające poziomu części cyklu Dzieci katastrofy. Lista autorów i autorek, przed którymi krytyczka chyli czoła, jest zwięźlejsza niż krótka lista nominowanych do Nagrody Nike albo Bookera: Annie Ernaux z Latami, Patrick Modiano z Dorą Bruder, opowiadania Deborah Eisenberg, Lucii Berlin i Laury van den Berg.
U Piechuckiej, jak na filolożkę przystało, znajdziemy odniesienia do wieloznaczności języka angielskiego, której tłumaczom nie zawsze udaje się oddać. Nie brakuje też kontekstów filmowych, za którymi kryje się kolejna pasja autorki. Choć jej sądy czasem wydają się zbyt surowe i mogą budzić niezgodę czytelniczek i czytelników (czytając Poblask… czułam ją nie raz), a drażnić może też niewypowiedziane, ale niekiedy obecne w szkicach poczucie wyższości recenzentki nad recenzowanymi i tekstami, które ocenia – to przekora Piechuckiej, jej erudycja i coś, co nazwałabym asertywnością w świecie pochlebców, budzą respekt.
Więcej tekstów autorki znajdziesz TUTAJ.