Choć nominalnie — z uwagi na swoje prawicowe poglądy — Harper występuje tu jako konserwatysta, w kwestiach polityki międzynarodowej to on był rzecznikiem zmian. Jego premierostwo to okres porzucenia tradycyjnej dla Kraju Klonowego Liścia polityki multilateralnej na rzecz unilateralizmu, czyli mówiąc językiem faktów: silny sojusz z USA w miejsce złożonej sieci układów, porozumień i konwencji negocjowanych oraz utrwalanych na forach takich organizacji jak ONZ, Frankofonia czy Commonwealth. Ponad ustalenia w siedzibie Narodów Zjednoczonych Harper przekładał „koalicje chętnych”, które były zdecydowane „zrobić, co trzeba” bez oglądania się na weto Rosji albo Chin. Związki państw z kolei, takie jak La Francophonie czy Brytyjska Wspólnota Narodów oceniał surowo jako zabytki kolonializmu, grupujące kraje, gdzie mówi się być może jednym językiem, ale z pewnością nie wyznaje się tożsamych wartości.
Harper nie miał cierpliwości do dyktatorów. Dla przykładu: w 2010 roku zbojkotował szczyt Commonwealthu na znak protestu przeciw łamaniu praw człowieka w Sri Lance. Polityka „pustego krzesła” nie dotyczyła tylko peryferyjnych partnerów: w 2008 roku odmówił złożenia wizyty w Chinach z okazji odbywającej się olimpiady, znalazł za to dwukrotnie czas na to, aby przyjąć Dalajlamę. W 2012 roku natomiast zbojkotował Igrzyska Olimpijskie w Soczi, aby zaznaczyć swój sprzeciw wobec rosyjskiej ustawy dyskryminującej osoby homoseksualne. Dwa lata później, w czasie szczytu G20 w Australii, kanadyjski premier — po reaganowsku niemal — powiedział do Władimira Putina, aby „wynosił się z Ukrainy”.
Konsekwencja Harpera słabła, gdy w grę wchodziły pieniądze; nawet jego zwolennicy krytykowali go za handel bronią z Arabią Saudyjską czy za ułatwienia chińskiej ekspansji na kanadyjskim rynku energetycznym. Po stronie porażek można mu też zapisać fakt, iż wzorowana na amerykańskich neokonserwatystach polityka międzynarodowa, pełna rozmachu, ale i arogancji, zraziła do Kanady wielu partnerów do tego stopnia, że w 2010 roku pierwszy raz w dziejach odrzucono jej kandydaturę na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Na tym tle Trudeau reprezentował bardziej tradycyjną szkołę kanadyjskiej dyplomacji; odwołując się do bliższego nam kontekstu geograficznego i kulturowego, moglibyśmy zestawić ją z modelem skandynawskim uprawiania polityki zagranicznej. Liberałom zależało też na odbudowie pozycji „mocarstwa humanitarnego”. Inaczej niż sceptyczny względem tego rodzaju inicjatyw Harper, ochoczo włączali się zatem w misje pokojowe ONZ. W 2016 r. Ottawa posłała 600 żołnierzy na wojnę w Mali, gdzie służyli w ramach międzynarodowych sił, którym przewodzi Francja. Trudeau zaangażował też swój kraj w głośne inicjatywy wpisujące się w postępową tożsamość jego ugrupowania. I tak na odcinku ochrony klimatu: złożył podpis pod paryskim porozumieniem klimatycznym i zapowiedział podwojenie pomocy finansowej dla krajów rozwijających się, aby pomóc im w tranzycji energetycznej.
Dalej, polityka zagraniczna nabrała też charakteru „feministycznego”: w 2016 roku rząd uruchomił Feminist International Assistance Policy, której celem ma być wsparcie edukacji, zdrowia i życiowych szans kobiet w najbiedniejszych krajach. Warto nadmienić, że premier na czele MSZ postawił kobietę, Chrystię Freedland, a wśród najważniejszych dyplomatów nominacje zatwierdzał niemal parytetowo: 56% mężczyzn, 44% kobiet. I wreszcie uchodźcy: Kanada przyjęła rekordowe ilości uchodźców i zajęła drugie miejsce wśród państw najchętniej przyznających im obywatelstwo.
Oczywiście, z punktu widzenia Europejczyka, Kanada staje się zauważalna, gdy jej polityka zagraniczna zaczyna się różnić od amerykańskiej. Tarcia na linii Trudeau-Trump, silnie kontrastujące ze znakomitymi relacjami kanadyjskiego przywódcy z Barackiem Obamą, znamionują najgłębszy kryzys w relacjach wzajemnych od czasów premierostwa… Pierre’a Trudeau, który — jak wiadomo — nie był faworytem Richarda Nixona. Ponoć, gdy ojciec obecnego szefa rządu usłyszał, że amerykański prezydent miał określić go wyjątkowo nieprzystojnym słowem, Trudeau père miał powiedzieć: „lepsi ludzie mówili o mnie gorsze rzeczy”.
Gorsze relacje bilateralne z USA tym bardziej jednak uwypuklają kanadyjską dążność do działań multilateralnych. Ottawa za Trudeau chętniej angażuje się w misje NATO-wskie, m.in. w ramach wysuniętej obecności wojskowej sojuszu na Łotwie, wzięła też na siebie więcej obowiązków w Iraku. Wyrazem nieufności wobec Waszyngtonu może też być wprost sformułowana ambicja włączenia Kanady jako stałego członka do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Na razie, inaczej niż Harper, Trudeau na pewno po stronie sukcesów może zapisać skuteczność w promowaniu karier Kanadyjczyków w organizacjach międzynarodowych: Michaëlle Jean została wybrana sekretarzem generalnym Frankofonii, a generał Charles Bouchard pełnił funkcję dowódcy sił NATO w operacji libijskiej.
Mimo wszelkich różnic wynikłych z cyklu wyborczego w polityce kanadyjskiej istnieją jednak pewne elementy stałe, fundowane na uwarunkowaniach solidniejszych niż ideowe preferencje przywódców. Jednym z nich jest stosunek Ottawy do Ukrainy. Liczna i wpływowa diaspora, przybyła za oceanu w toku kolejnych fal migracyjnych, uczyniła z naszego wschodniego sąsiada kraj, który budzi żywe zainteresowanie kanadyjskich polityków. Nie może być inaczej, biorąc pod uwagę, że niejeden parlamentarzysta, gubernator prowincji, jak i wielu liczących się ludzi biznesu, nauki czy wojskowych są potomkami Ukraińców. Także organizacje społeczeństwa obywatelskiego są silnie zaangażowanie w kooperację: lekarze nieśli pomoc rannym w wojnie na wschodzie Ukrainy, uczelnie prowadzą wymianę studencką, kanadyjskie partie politycznie i think-tanki chętnie goszczą młodych Ukraińców, którzy uczą się reguł funkcjonowania w dojrzałej demokracji.
Trzeci rozdział książki Marcina Gabrysia, Magdaleny Marczuk-Karbownik i Tomasza Soroki omawia szczegółowo właśnie ten, z punktu widzenia polskiego czytelnika pewnie najciekawszy, ukraiński aspekt kanadyjskiej polityki. Jest to swoją drogą zajmująca lektura dla każdego, kto chciałby zobaczyć, jak lepiej wykorzystać wpływy Polonii do wygrywania naszych spraw w stolicach krajów imigranckich, takich jak Kanada. Ostatecznie, Kanadyjczyków ukraińskiego pochodzenia jest 1 300 000, polskiego - 1 010 000. Przyswajanie tego rodzaju dobrych praktyk wpisywałoby się w to, co lubię nazywać „politologią stosowaną”. Prace takie jak Międzynarodowa pozycja Kanady (2006-2018) stanowią dla tej „dyscypliny” wartościowy punkt odniesienia.
Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ.