Otóż, kiedy następnym razem padłaby propozycja, powiedzmy, zajęcia i okupacji Afganistanu, sekretarz ds. historii powinien znacząco odchrząknąć. Zapytany, czy jest jakiś problem, odpowiedziałby, że Brytyjczycy próbowali tego dwukrotnie: w latach 1839-1842, a później 1878-1880. Potem kraj ten najechali także Sowieci, co stało się początkiem trwającej 10 lat wojny. Zaintrygowany prezydent w tym momencie zapytałby: „i jak się to wszystko dla nich skończyło?”. Sekretarz odpowiedziałby: „Niezbyt dobrze”.
Jak widać, nowy członek prezydenckiej administracji zajmowałby się nie tyle przeszłością, ile teraźniejszością. Nie byłby nadkustoszem cmentarzy i muzeów. Jego zadaniem byłoby historię badać, nie czcić. Zbyt nabożny stosunek do narodowych dziejów, liczenie się z utrwalonymi poglądami i przesądami, mogłyby wręcz uniemożliwić mu właściwie wykonywanie obowiązków, na które składałoby się informowanie, ostrzeganie i doradzanie.
Dopóki nie doczekamy się sekretarzy i ministrów ds. historii, te obowiązki muszą realizować rozproszeni po uczelniach i instytutach badawczych historycy. Napięcie między historią a pamięcią, historiografią a historiolatrią to również dla nich chleb powszedni. Przekładanie pamięci na dziejopisarską praktykę nie jest zadaniem prostym. Warsztatowa rzetelność historyka często wymusza na nim, aby oddalił się od pamięci zbiorowej; czasem wręcz, aby się jej przeciwstawił. Jego powołaniem nie powinno być bierne „trwanie w prawdzie”, ale aktywne „szukanie prawdy”, a poprzez to - głębszego zrozumienia przeszłości i teraźniejszości. Niezbędnym warunkiem realizowania tych zadań jest wcześniejszy namysł nad samą pracą historyka - warsztatem, etyką, uwarunkowaniami środowiskowymi, politycznymi, ideowymi, w których rekonstruuje on przeszłość na użytek współczesnych. Taki namysł oferują nam historycy historiografii.
Łódzki ośrodek badań nad dziejami nauki historycznej zgrupowany w Katedrze Historii Historiografii kierowanej niegdyś przez Mariana Henryka Serejskiego, Andrzeja Feliksa Grabskiego, a dziś przez Rafała Stobieckiego ma niemały wkład w rozwój tej dyscypliny wiedzy w Polsce. Najnowszym świadectwem jego nieustającej aktywności badawczej jest praca zbiorowa Historia i pamięć. Studia i szkice historiograficzne. Jest to zbiór artykułów pod redakcją prof. Rafała Stobieckiego oraz prof. Jolanty Kolbuszewskiej, na który składają się teksty o dużej rozpiętości chronologicznej - od lat 80. XIX stulecia po czasy jak najbardziej współczesne. Ich zawartość i charakter oddają różnorodne zainteresowania badawcze autorów.
Ewa Janeczek-Jabłońska przygląda się obrazowi kobiet-władców w dziejopisarstwie doby Oświecenia. Jolanta Kolbuszewska analizuje pozycję kobiet-historyków w czasach PRL. Andrzej Janicki bada, jaką wizję dziejów drugiej wojny światowej przekazuje się w rosyjskich liceach. Rafał Stobiecki zajmuje się nauczaniem historii w Polsce w ogóle. Ilonę Florczak interesuje biografistyka, Annę Brzezińską - historia mentalności.
Zagłębiając się w te opracowania, możemy poznać m.in. stosunek biskupa-senatora Naruszewicza do kobiet władzy. W jego narracji zawsze są czyimiś matkami, żonami, w najlepszym razie - fundatorkami kościołów. Nie mają nigdy własnych celów, ambicji, zamierzeń. Trudno byłoby rekomendować królowi Stanisławowi, prowadzącemu skomplikowaną grę z carycą Katarzyną, Naruszewicza na ministra ds. historii. I to nie tylko dlatego, że pobierał od niej jurgielt.
Nienajlepszym kandydatem byłby też poeta Ivan Divis, bohater studium Aleksandry Tobiasz. Czeski dysydent z pokolenia Vaclava Havla przyjął postawę ucieczki wobec historii. Wedle jego słów „tzw. Czechosłowacja” wymagała od niego zbyt wiele, zbyt wiele mu odebrała. Resztę życia wolał przeżyć „poza historią”. Słaba to być może rada dla społeczeństw i rządów, ale trudna do zignorowania dla intelektualisty z regionu, który przełknął więcej historii niż ktokolwiek byłby w stanie strawić. Wymarzonym doradcą byłby pewnie wzmiankowany w pracy filozof Paul Ricoeur. Pozostaje mieć nadzieję, że jego nauki będzie pamiętał jego dawny uczeń i asystent, a dziś francuski prezydent, Emmanuel Macron.
Skoro o odbieraniu nauki mowa, szczególnie godne polecenia są teksty poświęcone edukacji napisane przez prof. Stobieckiego i dr. Janickiego. Pierwsze z opracowań nie pozostawia wątpliwości, że „polityka historyczna wróciła”, i dzieje się to ze szkodą, tak dla nauki historycznej, jak i polityki. Wśród żywych trendów w nauczaniu historii prof. Stobiecki omawia zarówno te, które należy ocenić pozytywnie (np. większy nacisk na przybliżanie młodzieży dziejów regionalnych) oraz te, które powinny niepokoić (np. tendecja do mitologizowania historii choćby „żołnierzy wyklętych”, niedopuszczająca jakiejkolwiek złożoności, o dyskusji nie wspominając).
Podobne zjawisko, jeszcze bardziej pogłębione, analizuje dr. Janicki na przykładzie Rosji. Jest to cenne studium stanu świadomości „przeciętnych Rosjan” oraz zamierzeń tamtejszych elit. Autor pokazuje, jak władza manipuluje przeszłością w celu kształtowania postaw młodych ludzi. Szkoła uczy myśleć schematami: „zgniły Zachód”, pokojowa polityka Kremla, niezwyciężona Armia Czerwona. Cała ta polityka historyczna zdaje się opierać na założeniu, że od obalania mitów do obalenia władzy droga jest dość krótka. Edukacja ma zatem utrwalać mity.
Są to wszystko tematy trudne i kontrowersyjne, wymagające namysłu i dystansu. Cieszę się, że łódzcy badacze nie unikają ich podejmowania. Mając na uwadze całą złożoność omawianej problematyki, trudno nie zgodzić się z tym, co napisał swego czasu Oscar Wilde – „każdy głupiec umie tworzyć historię, ale potrzeba człowieka naprawdę nieprzeciętnego, by ją później dobrze opisać!”.
Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ.