„Należę do pokolenia, które przywiozło do Łodzi krosna, wznosiło w Łodzi wzorcowe budowle jak Niemieckie Gimnazjum, Szpital Miłosierdzia czy te piękne kościoły, a więc do pokolenia, które liczy już sobie 150 lat” — czytamy dalej w tekście w całości przywołanym w książce Literatura w cieniu fabrycznych kominów. Antologia. Na ten wyjątkowy zbiór, przygotowany w ramach międzynarodowego projektu badawczego przez dwoje wybitnych naukowców — Monikę Kucner z Uniwersytetu Łódzkiego oraz Joerga Riecke z Uniwersytetu w Heidelbergu — składa się kilkadziesiąt tekstów autorów niemieckojęzycznych, ukazujących się głównie w przedwojennej prasie, a także z prywatnych zapisków łódzkich Niemców — ich pamiętników czy listów.
„To unikalny przegląd lokalnej twórczości, który stanowi reprezentatywny artystyczny dowód i świadectwo dorobku wielokulturowego miasta. Daje on nam szerokie spojrzenie na kulturę i historię Łodzi — czytamy we Wstępie publikacji. Znajdziemy w tej antologii, która jest nieoczekiwaną mozaiką światopoglądów, teksty twórców różnych pokoleń oraz różnych typów świadomości literackiej. Wszystko to czyni ją ważnym świadectwem przemian zachodzących w naszej kulturze”.
Łódź u swego nowożytnego zarania to miasto multikulturowe, wieloetniczne i wielowyznaniowe, otwarte i tolerancyjne, tygiel kultur i języków. Za jego bujnym, niemającym precedensu w historii Polski, rozkwitem stali w głównej mierze Polacy, Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Karl Dedecius, wybitny tłumacz literatury polskiej na język niemiecki, wspominając swoje łódzkie dzieciństwo, przywoływał obrazy i dźwięki zapamiętane z podwórka kamienicy przy ulicy Wólczańskiej, zamieszkiwanej przed wojną przez przedstawicieli różnych wyznań i narodów.
Na wspólnym podwórku — taki tytuł nosi również wystawa stała w Muzeum Miasta Łodzi, w której opisie czytamy: „Życie sąsiedzkie wielonarodowościowej społeczności to temat, który wręcz zmusza do refleksji. W kamienicy wszyscy się znają, dużo o sobie wiedzą, jedni podglądają i podsłuchują drugich. Po kamienicy krążą plotki, słychać głośne rozmowy i krzyki czy odgłosy biesiadowania w mieszkaniach. (...) Jednym z założeń wystawy jest przybliżanie świata, którego już nie ma, a który był tak bardzo obecny. Tętniący życiem świat wielonarodowościowej i wielokulturowej Łodzi, z jej pozytywami i negatywami, staraliśmy się wirtualnie przywrócić na wystawie i jednocześnie uświadomić zwiedzającym, co rozłam spowodowany wojną i jej skutki oznaczały dla tego europejskiego miasta”.
O tym, jak było kiedyś, piszą w swoich wspomnieniach liczni autorzy, przywróceni z niepamięci na łamach omawianej antologii: „W starych, dobrych czasach, gdy na rogu ulicy widziało się rosyjskich strażników (straszników), gdy po mieście jeździł lodziarz (sachmarożnik), gdy stary Poznański-ojciec grał na patefonie, a towar na granatowe palto albo nową bordową sukienkę kupowało się tylko na Starym Mieście, pomidory i masło zaś na Zielonym Rynku. Czy wtedy nie żyło się całkiem przyzwoicie za kilka kopiejek?”.
Dodatkowo zbiór wzbogacony został o płytę CD z audio nagraniami Aurelii Scheffel, Niemki urodzonej w Łodzi w 1928 roku, która pięknie opowiada o przejawach wspólnotowości sąsiedzkiej, o wspólnych wypadach całymi rodzinami za miasto – do podłódzkich lasów, o sprawnym organizowaniu się sąsiadów na pierzawki, o sąsiedzkiej pomocy w trudnym czasie choroby, połogu czy żałoby.
Jednak nostalgia jest tylko jednym z tonów obecnych w zbiorze. Równie głośno co tęsknota za „czasem bezpowrotnie utraconym” wybrzmiewa śmiech z tego co „tu i teraz”. Liczną grupę tekstów stanowią bowiem artykuły, zamieszczane w niemieckojęzycznej prasie codziennej, które wyszydzają wady i przywary łodziaków. I tak dostajemy zabawne anegdoty o wujku Ewaldzie, który nie pasował córkom „do lepszego towarzystwa”, bo zamiast z porcelany Rosenthala, wolał pić z własnego kubka, nie wyjmując z niego łyżeczki, która przy piciu pukała go w czoło, o dziwnych doktorach, zalecających bogatym klientom jedzenie warzyw zamiast mięsa czy o modnych dziewczętach, noszących się „kolorowo jak papuga” lub wnukach, dumnych z tego, że siedzieli w więzieniu z „bardzo eleganckimi ludźmi, samymi inspektorami i dyrektorami”.
Te krótkie, satyryczne obrazki pisane są często w stylu naśladującym mowę potoczną, język codzienny, tym bardziej interesujący, im dalszy od literackiej niemczyzny, nauczanej w niemieckich szkołach. Lodzer Deutch, a więc łódzka niemczyzna, pełna jest leksemów zapożyczonych z języka polskiego, tj. babtschia (babcia) zamiast niemieckiego grossmutter czy rover (rower) zamiast niemieckiego fahrrad i wiele, wiele innych.
Nawet wykształceni Niemcy przejmowali polskie zwyczaje językowe. Przykładem mogą być tu pamiętniki Heleny Anny Geyer, żony łódzkiego fabrykanta, które pełne są zdrobnień, a więc form deminutywnych bliższych polszczyźnie niż niemczyźnie. Łódzcy Niemcy przejęli nie tylko słowa, ale całe polskie wyrażenia, tj. „spokojnie można powiedzieć” - „man kann es ganz ruhig sagen” — nieobecne wcześniej w takiej formie w języku niemieckim, na co oburzał się niemiecki filolog, Alfred Döblin w wydanej w 1924 roku książce Reise in Polen (Podróż po Polsce).
Najdłuższym, przywołanym w Antologii tekstem są Pamiętne dni. Zapiski z dziennika Heinricha Zimmermanna, felietonisty, eseisty literata, animatora życia kulturalnego Łodzi, esperantysty, człowieka zaangażowanego w dialog międzykulturowy. Tytułowe „pamiętne dni” to początkowe tygodnie jednej z najstraszniejszych wojen w dziejach świata — I wojny światowej, widziane oczami łódzkiego Niemca. Zimmermann w bardzo sugestywny, a niekiedy nawet poetycki sposób opisuje nastroje panujące w tym czasie w mieście: „Strach prześlizguje się pod murami miasta; ma tysiące sióstr, a każda z nich, Sióstr Trosk, rozsiada się przy innym stole, odpoczywa na innym ramieniu. (...) Mówi się, że Niemcy są już na Radogoszczu. Mówi się, że wszystkie wsie w najbliższej okolicy stanęły w ogniu. Mówi się, że jutro na miasto spadną bomby”.
Kiedy w końcu wojsko wkracza do miasta, dudnienie dział artyleryjskich nie cichnie. Autor opisuje każdy dzień i każdą noc, pełne strachu i niepewności o dalszy los. Jego lęk nie jest ani polski, ani niemiecki, jest po prostu ludzki. Rozpoczyna się bitwa o Łódź i to miasto oraz jego mieszkańcy są dla sprawozdawcy najważniejsze. Nie liczy się sztandar czy mundur najeźdźcy — dla Zimmermanna zarówno Rosjanin, jak i Niemiec są takim samym agresorem, który zagraża jego światu, jego Łodzi.
Ta oraz kolejna wojna ostatecznie zmieniła cały porządek świata. Zmieniła również Łódź. Społeczności tworzące ją w XIX wieku zostały zmuszone do jej opuszczenia. Świadectwem czasów, w których na ulicach dało się słyszeć wielojęzykowy gwar, w których synagogi sąsiadowały z kościołami, a dzieci niemieckie, żydowskie i polskie bawiły się obok siebie, są teksty przypomniane w antologii Literatura w cieniu fabrycznych kominów. Książka ta to coś więcej niż owoc interesującego projektu badawczego, to podróż w czasie do bliskich nam, a jak różnych przestrzeni. Wędrując po kolejnych tekstach, czytelnik może poczuć się jak przedwojenny lodzermensch, przechadzający się ulicą Piotrkowską czy spacerujący po parku w Helenowie, na nowo usłyszeć dźwięki dobiegające z wyszynków, jarmarków, z brudnych, łódzkich podwórek. Jak wspomina przywołany na samym początku Gustav Benke:
„To dopiero było życie! Choć nie było kanalizacji, na każdym podwórku stała pompa, a brudną wodę wylewało się do rynsztoka, choć bruk był kiepski, a ulice pełne błota — mimo to było pięknie!”.
Więcej tekstów autorki znajdziesz TUTAJ.