Argumenty ad Hitlerum to prawdopodobnie najbardziej drażniąca, pretensjonalna strona publicystyki, a może i w ogóle wszelkiej dyskusji. Kiedy tylko atmosfera sporu politycznego zbliża się do temperatury wrzenia, Hitler musi zostać przywołany, jest stałym, niby niezapowiedzianym, ale oczekiwanym gościem salonów, redakcji, studiów, kawiarni... Jestem pewny, że wkrótce pojawi się także przy niejednym wigilijnym stole, że akurat dla niego miejsce na pewno się znajdzie. Gdy po podzieleniu się opłatkiem, rodziny zaczną dzielić się słowami, komentując bieżące wydarzenia okaże się, że Hitler też popierał aborcję, Hitler też maszerował z pochodniami, Hitler też był wegetarianinem, Hitler też łamał konstytucję...
Każdy odczuwa niekiedy coś, co można by nazwać pokusą totalitaryzmu. Czasem wydaje mi się, że dobrze byłoby wprowadzić mocno orwellowskie rozwiązanie: ograniczyć ludziom możliwość używania ważnych, wielkich słów i powoływania się na najbardziej dramatyczne wydarzenia oraz snucia histerycznych, historycznych analogii. Można by sobie wyobrazić taki, przewrotnie pozytywny, odcinek serialu Black Mirror: rozemocjonowany polityk mówi coraz głośniej, dążąc do efektownej pointy i nagle zaczyna się krztusić, nie jest w stanie dokończyć zdania. Okazuje się, że wyczerpał już limit Hitlerów na dany rok. Ministerstwo Kontroli Wypowiedzi, Kreatywności Językowej oraz Odpowiedzialności za Słowo ostrzegało.
Skoro nie można zmniejszyć ilości odwołań do faszyzmu w kontekście współczesności, warto zadbać o ich jakość. Do Hitlera warto nawiązywać „rzadko i niechętnie / pod nieznośnym przymusem i tylko z nadzieją / że dobre, nie złe duchy, mają w nas instrument”. Książką szczególnie cenną z punktu widzenia chęci zrozumienia związków totalitarnej ideologii z teraźniejszością są Polscy pisarze wobec faszyzmu Pawła Maurycego Sobczaka. Publikacja ta ma nieco mylący tytuł. O tym, jak widziany, komentowany, interpretowany był przez polskich pisarzy faszyzm napisano bardzo wiele, walor książki młodego, łódzkiego literaturoznawcy polega na przeanalizowaniu okresu poprzedzającego II wojnę światową. Sobczak pokazuje, jak literaci międzywojnia, m.in. Antoni Sobański, Ferdynand Goetel, Stanisław Piasecki, Konstanty Ildefons Gałczyński, Antoni Słonimski widzieli, oceniali, komentowali rodzący się faszyzm, gdy nie był on jeszcze demonicznym, strasznym przeciwnikiem ani pokonanym i powszechnie potępionym potworem, uniwersalnym, ponadkulturowym, ponadreligijnym ucieleśnieniem zła. Wspomnieni autorzy patrzyli w twarz czegoś nieznanego, kształtującego się, kuszącego i przerażającego jednocześnie.
Książka Sobczaka nie tylko pokazuje cały wachlarz postaw, ocen rodzącego się faszyzmu, nie tylko obrazuje rozmaite motywacje sprawiające, że wrażliwych humanistów zaczynała pociągać dehumanizująca idea, ale przede wszystkim stanowi wnikliwą analizę rozumianej po gombrowiczowsku faszystowskiej formy. „Ona wywołuje wojny. Ona sprawia, że powstaje w nas coś, co nie jest z nas” pisał w 1938 roku autor „Ferdydurke” – świadomie bądź nie – zapowiadając wielką ucieczkę w faszyzm, który stanowił dla wielu ciasną, ale jednocześnie wyzwalającą gębę. Polskich pisarzy wobec faszyzmu można uznać za studium totalitarnego stylu, który pociągał swoją monumentalnością, jednorodnością, seksualną atrakcyjnością (kwestia fetyszyzacji mundurów), oryginalną estetyką, poruszającą nawet liberała Antoniego Sobańskiego, który, sceptyczny wobec politycznych aspektów polityki III Rzeszy, potrafił zachwycić się swastyką, pisząc: „to może najbardziej udana flaga, jaką znam”.
Gdy czytamy o tym, jak Ferdynand Goetel marzył o zrzuceniu z ramion hamującego rozwój „rozlazłego taboru pojęć, który nagromadziła demokracja w ciągu stuleci”, jak Karol Zbyszewski z entuzjazmem obserwował tuż przed wojną wywożenie Żydów do obozu koncentracyjnego w Dachau („W Polsce trzeba czekać na taki widok może jeszcze stulecie, warto więc tu poświęcić dwie godziny”), a Konstanty Ildefons Gałczyński modlił się o polską noc długich noży, to można dojść do wniosku, że wszystko to odbywało się przecież w imię prawdy, harmonii, hierarchicznego, „naturalnego” porządku rzeczy, który zbyt łatwo odnajdujemy w zbyt pięknych książkach. Dobrze jest czuć się częścią wielkiej, jednoznacznej, niebywale patetycznej, a przy tym przygodowo-awanturniczej narracji. Hitler właściwie nigdy nie przestał być artystą. Nigdy też zapewne nie przestanie być bohaterem naszego współczesnego, oby jak najdłużej jedynie groteskowego, spektaklu.
Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ.