Po pierwsze dlatego, że ludzie często zdają się nie dostrzegać poważnych konsekwencji wynikających z faktu człowieczeństwa Chrystusa. Nie zamierzam tu oczywiście wkraczać na grząski grunt teologicznych rozważań. Lubię jednak, nawiązując do pojęcia deus artifex, wyobrażać sobie Boga jako kogoś, kto wybrał absolutnie genialną formę przyjścia na świat. Ten artysta pozbawiony ograniczeń, dysponujący najszerszym możliwym wachlarzem środków, zdecydował się na samoograniczenie. „Król nad wiekami” wybrał śmiertelność, okryty chwałą władca, przyszedł jako nowo narodzone, wzgardzone dziecko. Trudno wyobrazić sobie bardziej spektakularne w swej skromności podkreślenie wagi poświęcenia, pokory i, co chyba najważniejsze, prawdziwie namacalnej obecności.
Wiara w człowieka to także po prostu niemożliwa do odrzucenia część chrześcijańskiego caritas. Rewolucyjne, nowotestamentowe wezwanie do miłości bliźniego, którym jest każdy, niezależnie od poglądów, wyznania, narodowości, dopełnia przekonanie o dobroci wszystkiego, co zostało stworzone przez Boga. Nie ma wiary bez miłości, ale może jeszcze bardziej nie ma miłości bez wiary. Jak „miłować bliźniego”, jeśli zakładamy, że nie ma sensu z nim rozmawiać; że jest osobą godną pogardy albo nienawiści; że zło, które w nim dostrzegamy, jest ważniejsze niż – wcale nie tak łatwo dostrzegalne – dobro?
Kiedy dowiedziałem się, że Uniwersytet Łódzki zdecydował się nadać tytuł doktora honoris causa księdzu Adamowi Bonieckiemu, pomyślałem, że to w sumie mógłby być tytuł przyznany za wiarę. Chyba najbardziej obecnie znany członek zakonu marianów, były generał tego zgromadzenia, od dziesięcioleci wierzy w szlachetny, niestety coraz bardziej zagrożony wyginięciem, rodzaj dziennikarstwa. Można wiele zarzucić „Tygodnikowi Powszechnemu” – którego redaktorem seniorem, a zarazem chyba najważniejszym po śmierci Turowicza i Tischnera, ideowym autorytetem jest Boniecki – ale na pewno nie to, że bazuje na taniej sensacyjności lub dobiera tematy pod kątem wywołania prymitywnego oburzenia. Kiedyś nobliwe krakowskie pismo zostało zamknięte z powodu odmowy opublikowania nekrologu Stalina, w dzisiejszych czasach dzielnie opiera się innego rodzaju dyktaturze – panowaniu Odsłona Klikaczenki, o którym pisał niedawno niezwykle trafnie Łukasz Najder.
Wiara w ludzi i łącząca się z nią otwartość ks. Adama Bonieckiego to postawa, która – wbrew krytykom – nie dotyczy tylko postaci z lewej strony debaty publicznej. Wielu katolików rozdrażniło słynne zdjęcie z Nergalem, niektórzy liberałowie natomiast nie kryli zażenowania, widząc uśmiechniętego Bonieckiego na wspólnej fotografii z Tomaszem Terlikowskim, czy przyjmującego zaproszenie do Telewizji Republika. Po co rozmawiać z „satanistą” czy „kato-talibem”? Adam Boniecki nie zadaje sobie takich pytań, formułuje inne, czasem odważne, nieprzyjemne, zawsze jednak wynikające z zainteresowania cudzą perspektywą, cudzą prawdą.
W to wszystko wierzy, „ha! – a jeszcze w Boga!”, można by o ks. Adamie Bonieckim powiedzieć słowami Juliusza Słowackiego, poetyckiego patrona chrześcijańskiego personalizmu. Wiara w Boga i wiara w kościół (który w ostatnim czasie, biorąc pod uwagę skrytykowany przez bardzo wiele osób kolejny zakaz wypowiedzi medialnych, Bonieckiego nie rozpieszczał) są dla uhonorowanego przez Uniwersytet Łódzki intelektualisty wyrazem głębokiego przekonania, że wspólnota religijna jest w stanie przechowywać fundamentalne, objawione prawdy i coraz lepiej je rozumieć. Byle tylko, jak napisał w książce Lepiej palić fajkę niż czarownice: „tam, gdzie boskie łączy się z ludzkim, ludzkie nie zostało ubóstwione kosztem boskiego”. Na tym chyba właśnie polega chrześcijański humanizm – trudno go sobie wyobrazić bez ufności, jeszcze trudniej bez sceptycyzmu. Wierząc w Boga, trzeba bowiem naprawdę uważać, by czasem nie pomylić go z zależnym od danej kultury zestawem bałwochwalczo traktowanych „świętości”.
Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ.