Bohaterski odwrót?

Marcin Giełzak

 

W toku ożywionej wymiany zdań z amerykańskim prezydentem Winston Churchill miał powiedzieć, że nie po to wybrano go na premiera, by stanął na czele „komisji likwidacyjnej Imperium Brytyjskiego”. Podobne odczucia mógł mieć Michaił Gorbaczow, któremu nie tyle partia czy społeczeństwo, ile historia i konieczność powierzyły zadanie demontażu sowieckiego państwa.

Noblista Heinrich Boll w pośmiertnym liście do swoich synów napisał, że wszystko co muszą wiedzieć o poglądach swoich rodaków, sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, czy rok 1945 był dla Niemiec rokiem wyzwolenia czy klęski. Tę samą miarę można by przyłożyć do rosyjskiej sceny politycznej i stosunku obywateli tego kraju do upadku Związku Sowieckiego. W tym kontekście, osąd wydarzeń z przełomu lat 80. i 90. jest jednocześnie werdyktem w sprawie dziejowej roli ostatniego z sekretarzy generalnych partii, która była właścicielką państwa sowieckiego od zakończenia wojny domowej w 1922 roku.

 

Rozważania nad znaczeniem Gorbaczowa mogą stanowić asumpt dla pytania o rolę jednostki w tworzeniu historii. Trudno byłoby obronić tezę, że gdyby zastąpić go, powiedzmy, Giennadijem Janajewem, wydarzenia potoczyłby się identycznie. Była to lekcja szczególnie zajmująca dla wychowanego na zwulgaryzowanym marksizmie kierownictwa sowieckiego państwa. To samo kierownictwo wybrało jednak Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa na swojego lidera. Dlaczego?

 

Odpowiedzi możemy szukać w setkach publikacji na ten temat – krajowych i zagranicznych. O tym, że temat pozostaje żywy, świadczy niedawna publikacja książki Michaił Gorbaczow a idea i praktyka pieriestrojki, pióra Alicji Stępień-Kuczyńskiej, wydanej nakładem Wydawnictwa UŁ. Wyjąwszy biograficzny wstęp, pracę też można by nazwać „paradoksy pieriestrojki”. Pieriestrojka rozpoczęła się od prób reformowania gospodarki – bez odejścia od modelu nakazowo-rozdzielczego, ułożenia na nowo relacji z Zachodem i bez wyrzeczenia się imperialnego panowania, wprowadzenia choćby szczątkowego pluralizmu, a także bez wyrzeczenia się przewodniej roli partyjnego monolitu. Lata 1985-1991, których książka Stępień-Kuczyńskiej dotyczy, to oczywiście nie tylko okres przebudowy państwa, ale też trwających w nim walk o władzę. Znalazły one swój tragiczny finał w puczu sierpniowym, który odkrył słabość imperium i jego przywódcy. Zbyt komunistyczny dla demokratów, zbyt demokratyczny dla komunistów, musiał w końcu zrozumieć, że ktokolwiek wygra w starciu Jelcyna z Janajewem, on będzie przegranym.

 

Kim więc był Gorbaczow? Spóźnionym utopistą, nawróconym na pokojowe przejście z komunizmu w demokratyczny socjalizm, oparty na nowym określeniu stosunków politycznych, własnościowych i narodowościowych wewnątrz państwa sowieckiego, jak sugerował Andrzej Walicki? Czy też lawirantem, godzącym się na reglamentowane reformy w imię odzyskania linii kredytowej na Zachodzie i u własnych obywateli, jak twierdził Norman Davies? Być może był wszystkim tym po kolei.  Był jednak także zbyt idealistycznie nastawiony do swojej misji, aby wybrać „model chiński” - modernizacji bez demokracji, wolnego rynku bez wolności. Nie dostrzegał, że postulat głanosti, jawności i uczciwości życia publicznego oraz pieriestrojki, czyli rewitalizacji komunizmu, wykluczają się nawzajem.

 

Dyplomata w służbie PRL, a później III RP, Andrzej Bilik nazwał Wojciecha Jaruzelskiego „Hamletem na Grenadzie”. To określenie znacznie lepiej pasuje do Gorbaczowa. Podobnie zresztą, jak zdanie: „jego największą zasługą było to, że nie bronił Grenady, gdy ta już upadła”.

 

Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ