Internet oskarżano już, słusznie czy niesłusznie, o bycie źródłem bądź sprzymierzeńcem niezliczonej ilości negatywnych zjawisk, takich jak choćby: zanik więzi międzyludzkich, wzrost znaczenia poglądów populistycznych, atomizacja społeczeństwa, powszechna inwigilacja, stworzenie współczesnego selfie-narcyzmu… Dziś rozpoczyna się na Wydziale Filologicznym UŁ naprawdę intrygująca konferencja – Śmierć krytyka – kultura uczestnictwa a przemiany krytyki. Jej organizatorzy – tytułem, a jednocześnie wyrazistym wstępem stawiają internetowi kolejny zarzut, pytając, czy to właśnie nie on doprowadził do upadku tradycyjnego sposobu mówienia o sztuce. Czy można, wraz z rozwojem sieciowej interaktywności, dającej ludziom nieskrępowaną możliwość wyrażania opinii, mówić o szczególnym statusie krytyka. Niewątpliwie, wraz z zanikaniem ogromnej ilości drukowanych czasopism, upadkiem wielu autorytetów, a przede wszystkim tradycyjnych sposobów i form wartościowania, na naszych oczach kończy się pewien świat – nie hukiem, a scrollowaniem. Tylko, czy jest nad czym ubolewać?
Jako osoba aktywnie biorąca udział w kulturze uczestnictwa i ktoś, kto w jej ramach od ponad dekady wyraża swoje opinie, nie czuję, że wraz z blogerami, vlogerami, twórcami portali internetowych dokonywałem zbiorowego mordu na krytyce. Oczywiście niektóre jej formy odeszły do lamusa, wiele kryteriów estetycznych zostało skompromitowanych, pojawiły się zupełnie inne; niekwestionowana wiedza niektórych osób i środowisk zostala zakwestionowana, ale nie świadczy to przecież o śmierci, a raczej o żywotności krytyki.
Mam nadzieję, że ten nieco fatalistyczny ton ze wstępu do konferencji to jedynie sposób na przyciągnięcie uwagi i rozpoczęcie dyskusji. Jako osoba aktywnie biorąca udział w kulturze uczestnictwa i ktoś, kto w jej ramach od ponad dekady wyraża swoje opinie, nie czuję, że wraz z blogerami, vlogerami, twórcami portali internetowych dokonywałem zbiorowego mordu na krytyce. Oczywiście niektóre jej formy odeszły do lamusa, wiele kryteriów estetycznych zostało skompromitowanych, pojawiły się zupełnie inne; niekwestionowana wiedza niektórych osób i środowisk zostala zakwestionowana, ale nie świadczy to przecież o śmierci, a raczej o żywotności krytyki.
Ona żyje i ma się dobrze – po pierwsze ze względu na szczególny status osoby piszącej o sztuce. Można by długo rozważać, jakich komptetencji wymaga ta aktywność, jednak to nie wykształcenie, ani pozycja medialno-społeczna powodują, że ktoś się staje opiniotwórczy. Krytyka tworzą świadomi odbiorcy – zawsze tak było. Internet niczego zasadniczego w tym przypadku nie zmienił, choć z pewnością wpuścił dużo świeżego powietrza przez szeroko otwarte drzwi. Jeśli starasz się poświęcać czas na dzielenie się wnikliwymi opiniami na temat literatury, muzyki, gier czy komiksów, jeśli jesteś w stanie zauważyć coś, czego nie widzą inni, jeśli w końcu ludzie ceniący daną dziedzinę sztuki w epoce tl;dr mają ochotę np. przeczytać twoje piętnaście tysięcy znaków, wówczas, chcąc nie chcąc, stajesz się krytykiem. Wbrew stereotypom głoszącym, że Internet niesie ze sobą triumf treści powierzchownych, krótkich, czysto emocjonalnych, całkiem dobrze odnajdują się w nim nie tylko twórcy memów, ale i rozbudowanych esejów interpretacyjnych. Można powiedzieć, że płynność świata online sprawia, że łatwo można w nim utonąć, trzeba jednak przyznać, że ci, którzy, pisząc o kulturze, utrzymują się na powierzchni, zawdzięczają to wytrwałości i umiejętnościom.
Oczywiście kultura uczestnictwa przyniosła ze sobą wiele zmian, niszcząc chociażby stereotypowy podział na amatorów i profesjonalistów. Pamiętam, że w 2006 roku kończyłem na filologii polskiej UŁ specjalizację dziennikarską z mieszanymi uczuciami. Dużo ważniejszym dziennikarskim „uniwersytetem” stał się dla mnie wchodzący wówczas powoli w swoją najlepszą fazę serwis muzyczny – Screenagers.pl. To tam trafiłem na ludzi – amatorów, którzy byli w stanie wysoko zawiesić mi poprzeczkę, wytknąć warsztatowe i merytoryczne błędy, a przede wszystkim swoim przykładem zainspirować do rozwijania umiejętności, omijania frazesów, regularnego podnoszenia poziomu tekstów. Gdy przychodzą mi dziś do głowy nazwiska najciekawszych młodych krytyków filmowych (np. Michał Oleszczyk, Adam Kruk…), literackich (Zofia Król, Olga Wróbel…) czy muzycznych (np. Jan Błaszczak, Krzysztof Kwiatkowski…), to wspólnym mianownikiem ich CV jest publikowanie w sieci. To tam mogli uczyć się warsztatu, a jednocześnie eksperymentować z formą, pozwalać sobie na naginanie stylistycznego decorum.
Krytyka nie tylko nie poległa w starciu z Internetem, ale wręcz zyskała dzięki niemu szansę na nowe życie. Nauczyła się uwzględniać specyfikę nowych mediów i wytworzyła mechanizmy umożliwiające odróżnianie ziarna od plew.
Poza autorami, dla których Internet był naturalną przestrzenią debiutu, dobrze odnajdują się w nim ludzie, którzy rozpoznawalność swojego nazwiska zapewnili sobie jeszcze w tradycyjnych mediach. Jednym z najważniejszych współczesnych krytyków, doskonale radzących sobie w świecie kultury uczestnictwa, jest szef działu kultura w tygodniku „Polityka” Bartek Chaciński, który z niezmordowaną wytrwałością proponuje refleksje na temat muzycznego mainstreamu i jego alternatywnych okolic, wchodząc w naprawdę intensywną interakcję z czytelnikami – reagującymi, komentującymi, dzielącymi się opiniami i sugestiami, które, co szczególnie ważne, nie trafiają w próżnię. Różne głosy, nie tylko ten jeden autorski, mają więc wpływ na bloga nazwanego – bardzo adekwatnie – Polifonią.
Krytyka nie tylko nie poległa w starciu z Internetem, ale wręcz zyskała dzięki niemu szansę na nowe życie. Nauczyła się uwzględniać specyfikę nowych mediów i wytworzyła mechanizmy umożliwiające odróżnianie ziarna od plew. Jak wiele elementów starego ładu odnalazła się w nowym, opartym na błyskawicznej wymianie opinii. Tą drogą powinny także pójść konferencje naukowe. Trochę szkoda, że ważna i potrzebna dyskusja dotycząca kultury uczestnictwa odbywać się będzie według tak tradycyjnego scenariusza. Samo wydarzenie na Facebooku to dziś zdecydowanie za mało. Możliwości jest naprawdę sporo: transmisja online; opublikowanie referatów, np. na Geniusie, zapewniające możliwość komentowania nie tylko osobom, które pojawią się na konferencji, ale wszystkim zainteresowanym; współpraca z blogerami, portalami i środowiskiem internetowym, która sprawiłaby, że przedmiot badań zostałby upodmiotowiony, mógłby odnieść się do teoretycznych rozważań... Ktoś może powiedzieć, że niepotrzebnie szukam dziury w całym, ale w końcu – od czego są krytycy?
Więcej tekstów autora znajdziesz TUTAJ.