Bezbronna ofiara reform – rzecz o polskiej szkole

Andrzej Rostocki

 

Pośród wielu dziwnych (czasami przerażających) cech charakteryzujących kolejne pokolenia polskich polityków warto zwrócić uwagę na ich bezkrytyczną wiarę w możliwość ukształtowania „nowego modelu człowieka” poprzez zmiany w systemie edukacji. Właściwie każda partia władzy, po osiągnięciu minimalnego najczęściej zwycięstwa wyborczego, wśród zmian, które natychmiast proponuje narodowi, przedstawia reformę mało efektywnego, przestarzałego, niespełniającego wymogów nowoczesności systemu oświatowego. Tę enumerację propagandowych określeń można oczywiście ciągnąć w nieskończoność, gdyż wyobraźnia polityków nie zna granic.

Wskazywanie celów dokonywanych przez prawicę reform, bo jak każda władza uwielbia ona odwoływanie się do tego nośnego terminu – jest oczywiście perswazyjnie obudowane argumentami odwołującymi się do tradycji, wielkiej historii narodu, zwycięstw polskiego oręża, Bogurodzicy, chrześcijańskiego fundamentu i wartości patriotycznych. Zaskakująco rzadko za to podkreślana jest funkcja, jaką jest wyrównywanie przez szkołę różnic intelektualnych i społecznych. Najczęściej jednak, za tą ornamentacyjnie rozbudowaną fasadą, skrywa się manipulacyjnie traktowana inżynieria dusz. Reformatorom chodzi o to, by w maksymalnie krótkim czasie stworzyć zamiast szkoły instytucję przypominającą turecką „szkołę janczarów”.

Ma ona kształtować intelekt i emocje ucznia wedle modelu światopoglądowego bliskiego partii rządzącej. Szkoda tylko, że ten idealny model, o którym wiele się mówi w debacie publicznej, jest najczęściej jedynie z grubsza zarysowany, niejasny, ogólnikowy i mało spójny. Znacznie ważniejsze jest wskazywanie niedoskonałości poprzedniego systemu edukacyjnego niż zalet nowego. Najpewniej chodzi o propagandowy i ideologiczny przekaz, że oto pojawia się w oświacie punkt przełomowy, a odrzucenie modelu szkoły proponowanego przez poprzednią partię władzy oznacza dla społeczeństwa oświeceniowy raj.

 

Najdziwniejsza jednak w tym niekończącym się zapale reformowania jest całkowita głuchota władzy na głosy profesjonalistów – pedagogów, psychologów, socjologów. Ich argumenty oparte na naukowych dokonaniach są konsekwentnie ignorowane. Można odnieść wrażenie, iż intelekty polityków nie są w stanie pojąć najprostszych elementów teorii socjalizacji przyjętych w tych dyscyplinach naukowych.

 

A wynika z nich jedna podstawowa prawda. Szkoła jest jedną z wielu instytucji socjalizujących i najlepiej nawet przygotowane, oraz zgodne z ideologicznymi zamysłami, podstawy programowe, szczególnie w naukach humanistycznych, nigdy nie zdołają stworzyć młodego człowieka na miarę światopoglądowych marzeń przywódców partii władzy. Wpływ na to mają bowiem inne, ważniejsze instytucje socjalizujące, przede wszystkim rodzina, i konsekwentnie pomijany w myśleniu pedagogicznych analfabetów, jakim najczęściej są politycy, inny ważny czynnik – jest nim czas. Okres szkolnej edukacji jest relatywnie krótki, kiedy odniesie się go do całego życia człowieka. Trudno też uniknąć zaskoczenia, że historyczne dowody na niepowodzenie w budowaniu, zgodnie z zasadami inżynierii społecznej, „człowieka socjalizmu”, niczego szkolnych reformatorów nie nauczyły.

Te gorzkie uwagi wstępne były niezbędne, by zrozumieć, jak ważne jest pojawienie się nowej książki Bogusława Śliwerskiego. Pedagog z budzącym podziw dorobkiem (ponad 700 artykułów, 60 monografii, prestiżowe funkcje – jest byłym przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN i posiada doktoraty honoris causa kilku polskich uczelni) napisał książkę, którą należy traktować jako protest naukowca przeciwko nieprzemyślanym, wprowadzanym odgórnie, ignorującym dialog społeczny zmianom w polskim systemie edukacyjnym. Zresztą tytuł książki nie pozostawia złudzeń co do intencji autora – (Kontr-)rewolucja oświatowa. Studium z polityki prawicowych reform edukacyjnych. Jej wartość dodatkowo podnosi Aneks zawierający ponad dwadzieścia ważnych dokumentów, w tym także Kalendarium prawicowych reform oświatowych w latach 1989-2019. Użycie terminu „(kontr-)rewolucja” w tytule jest intelektualnym tropem, za którym warto pójść. Skorzystam z tej wskazówki, gdyż uznaję tę książkę za najważniejszy, chociaż nie pierwszy tego autora, głos wypowiedziany w debacie o prawdziwym stanie polskiej oświaty.

To najpełniejsza i w swoim przesłaniu najbardziej dramatyczna dokumentacja zmian, jakim poddawana jest polska szkoła od początku zmiany systemowej: „Jak wynika z danych Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, w ciągu 20 lat polskiej transformacji, od 1991 do 2010 r., ustawa o systemie oświaty nowelizowana była aż 70 razy, co jest czytelnym świadectwem gigantycznej patologii manipulowania oświatą i jej podmiotami przez nieustanne zmiany prawa.” (s.146). A trzeba dodać, by wprowadzić nieco z klimatu demokratycznego paradoksu, że nigdy właściwie nie było one poprzedzone szerokimi konsultacjami społecznymi z grupami najbardziej zainteresowanymi zmianami, czyli uczniami, ich rodzicami i nauczycielami.

 
Wszystkie „poprawki” doskonalące pierwotny projekt były wprowadzane odgórnie, wedle zasady – władza, ze swej przyrodzonej istoty, jest mądrzejsza i zawsze wie lepiej.

 

Traktując rozszerzająco wnioski płynące z lektury książki, zawarte w niej fakty i wyprowadzane z nich uogólnienia, trzeba wyraźnie stwierdzić, że jest ona pouczającym i niezwykle ważnym społecznie dowodem na to, jak kolejne rządy pojmowały demokrację, edukację, prawa człowieka do samorozwoju, budowę społeczeństwa obywatelskiego i ideę dialogu społecznego. W końcu system edukacji jest jednym z najważniejszym elementem budowania trwałości nowoczesnego społeczeństwa obok ekonomii i systemu ochrony zdrowia. Autor przestawił w książce tak wielką ilość faktów opisujących niedomagania polskiej szkoły, że trudno ją traktować tylko jako dzieło z obszaru pedagogiki (nawet najszerzej pojmowanej), gdyż jest ona także wnikliwym studium ułomności polskiej demokracji oraz uniwersalnie pojmowanej socjologii władzy. Książka stanowi w istocie analizę relacji władza-społeczeństwo, gdyż traktuje narzucane siłą nieuzasadnione reformy ustroju oświaty jako akty bezwzględnej despotii rządzącej partii.

Tę szczególnie ważną cechę tomu mocno podkreślał, w omówieniu na swoim blogu, prof. Roman Leppert, stwierdzając, że wartość publikacji polega na ukazaniu, że „ta kontrrewolucja nie pojawiła się przypadkowo, lecz jest konsekwencją praktykowanych przez niemal całe trzydziestolecie (a już na pewno od roku 1993) sposobów sprawowania władzy, w tym również władzy w zakresie oświaty, która nigdy nie została uspołeczniona”. Pobieżna nawet analiza tej ciekawej tezy skłania do sformułowania zasadniczego pytania o to, jakie inne obszary demokracji parlamentarnej również pozostają ciągle poza społeczną kontrolą. Odpowiedź na to pytania nie może być optymistyczna. Unikanie obecnie, jak ognia, dyskusji o społeczeństwie obywatelskim, roli samorządu terytorialnego, praw jednostki i kabaretowy wręcz projekt Rady Wolności Słowa Solidarnej Polski pokazują, że radykalne eksperymenty w systemie edukacji są realizacją planów kolejnych ekip politycznych w odbieraniu społeczeństwu prawa do samostanowienia. Najsmutniejsze jest to, że ten zarzut dosyć łatwo postawić także partiom definiującym się jako odległe od prawicy.

 
Efekty takich generalnych ideologicznych działań w systemie pojmowanym jako całość muszą się odbić w funkcjonowaniu edukacji. Ta teza jest ideą przewodnią książki budującą jej faktograficzną i teoretyczną spójność. Socjologiczny truizm, nie zawsze dostrzegany, głosi, że szkoła jest ważną częścią systemu społecznego, w ramach którego funkcjonuje, a nie jego izolowanym elementem. Wszystkie konflikty, sprzeczności, napięcia, które pojawiają się w systemie, przenoszone zostają do szkoły.

 

Systemowe negatywne prawidłowości – centralizm, biurokracja, dualizm władzy (władza samorządowa i siła władzy państwowej), brak zaufania i szacunku do nauczycieli, instrumentalne i manipulacyjne traktowanie uczniów i rodziców, ideologizacja przedmiotów humanistycznych, ciągłe zmiany podstaw programowych, podrzędność dyrektora w drabinie władzy – powodują, że polski system edukacyjny stał się inercyjny i mało innowacyjny. Autor te problemy opisuje, używając mocnych słów, w wywiadzie udzielonym w październiku zeszłego roku tygodnikowi „Przegląd”: „Bo jak można być innowacyjnym, będąc zamkniętym w więziennej klatce. Gorset założony nauczycielom obezwładnia ich. (…) U nas wszystko podporządkowane jest władztwu. Po deformie dzieci zarywają noce nawet nie po to, by być dobrym uczniem, lecz by zdać z klasy do klasy. A tam, gdzie jest uprzedmiotowienie, jest odczłowieczenie”. A dalej padają słowa jeszcze mocniejsze: „Z każdą zmianą w resorcie edukacji funkcjonuje on coraz gorzej. Obnażyła to bezlitośnie pandemia. W oświacie mamy system centralistyczny, charakterystyczny dla państw totalitarnych, dla braku kultury współpracy, wspierania się”.

Te słowa należy traktować jako istotny autorski komentarz do naukowych stwierdzeń zamieszczonych w książce. Za jej istotną zaletę uznaję nieograniczanie się do chłodnego stawiania tez i neutralnego języka. Autor odchodzi od powszechnego standardu przyjętego w Polsce, by publikacjach naukowych unikać emocjonalnych określeń, które podobno osłabiają siłę intelektualnego wywodu. Widoczną w książce żarliwość w głoszeniu przekonań należy wysoko perswazyjnie docenić. Uważam nawet, że inaczej o polskiej szkole teraz pisać się nie da. Arogancja władzy, która świadomie manipulowała propagandowymi przekazami skierowanymi do opinii publicznej, zbyt wyraźna dbałość o egoistyczne, ideologiczne interesy „partii władzy” nigdy nie mogą być ważniejsze od ponadczasowej trwałości wartości edukacyjnych. A jedną z najważniejszych, obok przekazywania nowoczesnego kanonu wiedzy prawomocnej, jest wyrównywanie różnic w kapitale symbolicznym różnych grup społecznych.

 
Władza, która świadomie bierze odpowiedzialność za edukację, powinna budować model wiedzy mający wartości uniwersalne, ponadpartyjne i unikające odniesień ideologicznych. System edukacyjny nie może być zatem światopoglądowo skażony.

 

książki zaś wyłania się obraz iluzorycznej reformy systemu oświaty, która przede wszystkim była demonstracją siły politycznej prawicy. Chyba nikt rozsądny, w pełni władz umysłowych nie wierzył, że poprzez szkolne, ideologiczne oddziaływanie dokona się przemian w intelekcie i duszach młodych Polaków. I w efekcie ukształtowanie „nowego człowieka prawicy”. A to polityczne złudzenie spowodowało ogromne straty społeczne, które trzeba będzie odrabiać w kolejnej, tym razem, trzeba mieć nadzieję, prawdziwej reformie, kiedy prawica straci władzę.

Trudno się z tymi argumentami nie zgodzić i na tym fundamencie przekonaniowym należy wyrazić uznanie dla autora, który nie waha się w drugiej części książki zatytułowanej bezkompromisowo Społeczno-polityczne i pedagogiczne konteksty polityki oświatowej prawicy świadomie używać w tytułach rozdziałów określeń retorycznie nośnych: Na początku była… zdradaSocjotechnika pozorowania zmian w edukacjiWykorzystywanie naukowców do ideowo-politycznej rewolucjiOświatowa nowomowa…). Wyraźnie widać, że autor nie tylko krytykuje tych, którzy zdradzili społeczeństwo, dokonując zniszczeń w systemie oświatowym, ale walczy o szkołę swoich pedagogicznych marzeń – szkołę uspołecznioną i zdecentralizowaną, prawdziwie nowoczesną, która „potrafi nauczyć, jak się uczyć” w dobie cyfrowych technologii, wielkich zasobów informacyjnych, wykorzystującą cyfrowe modele kształcenia.

O takim społecznym przesłaniu książki najlepiej świadczy teza wyrażona dobitnie przez autora w przytoczonym wyżej wywiadzie: „W (Kontr-)rewolucji oświatowej nie tylko scharakteryzowałem fakty, chciałbym też uświadomić społeczeństwu, nauczycielom, politykom, samorządowcom, jak źle w Polsce jest traktowana edukacja, jak wstrzymujemy rozwój szkolnictwa wbrew temu, co się dzieje w naukach pedagogicznych, dydaktyce, modelach kształcenia”.

 

Więcej wpisów tego autora znajdziesz TUTAJ.