Balsamowanie czasu – fotografie Zofii Rydet

Andrzej Rostocki

 

Niezwykłą cechą fotografii jest to, że już w momencie zrobienia zdjęcia należy ono do przeszłości. Być może na tym właśnie polega fenomen fotografowania. Zatrzymuje ono czas i w intrygujący sposób prowadzi z nim nieustanną walkę. Nie zawsze wygrywa.

Myślę o setkach tysięcy fotografii zniszczonych w czasie wojny, albumach zapomnianych przez rodziny, nierozpoznanych przez bliskich twarzach i domach. Nie wszyscy pojmują, że banalne naciśnięcie migawki już na zawsze pozwala zachować fotografowany obiekt lub postać w indywidualnej lub zbiorowej pamięci. Wpisywanie fotografii w konteksty pamięci kulturowej sprawia, że jest ona pojmowania jako proces socjologiczny i antropologiczny. A nawet eschatologiczny, czyli swoiste unieśmiertelnienie trwania ludzi i obiektów.

Zofia Rydet – autorka Zapisu socjologicznego, wielkiego zbioru fotografii poświęconego polskiej wsi stworzonego pomiędzy rokiem 1978 a 1988, rzeczywistości, która już nie istnieje – określała swoje intencje budowania tego cyklu, obejmującego kilkadziesiąt tysięcy zdjęć, jako „balsamowanie czasu”. W jednym z nielicznych komentarzy do swojego dzieła napisała: „Mój Zapis miał być takim balsamowaniem czasu, miał czy raczej ma utrwalić to, co się zmienia i co, choć jest jeszcze realną rzeczywistością, przestaje istnieć i może już w niedługim czasie będzie trudne do wyobrażenia”. W ten sposób, jak się zdaje, świadomie nawiązywała do wielowiekowej tradycji zachowywania, w różny sposób, fragmentów kultury dla przyszłych pokoleń. Bez względu na to, jak Zapis socjologiczny jest artystycznie oceniany przez niektórych zawodowych fotografów, w bardzo wielu pracach jemu poświęconych podkreśla się, że pełni niezwykle ważne funkcje poznawcze i dokumentacyjne.

 
Na fotografiach został zapisany świat polskiej wsi, którego już nie ma. Ocalona została zatem ważna część polskiej kultury materialnej. Niektórzy odbiorcy opublikowanych zdjęć zbioru (opublikowano tylko jego część) mogą się dziwić biedzie polskiej, „socjalistycznej” wsi, zżymać na dziwne okrucieństwo fotografii pokazujących fizycznie zaniedbanych starych ludzi i negatywnie oceniać brak dbałości o porządek w domowej przestrzeni.

 

Analizując zdjęcia możemy się domyślać, że ludzie w swoich domach zostali zaskoczeni aktem fotografowania, nie zdołali się do niego przygotować. Być może nawet, przyzwyczajeni do klasycznej, uświęconej w ich kulturze tradycji robienia zdjęć u zawodowego fotografa w jego pracowni, uznawali prośbę (a czasami wręcz żądanie) za bardzo dziwne. Można podejrzewać, że została wykorzystana ich kulturowa bezbronność. Pisze o tym Wojciech Nowicki w eseju Zapis zamieszczonym w jego książce Dno oka: „(…) A poza tym stara baba w czerni, meble byle jak sklecone i nierówne, krzywy piec, pobielana polepa i podłoga drewniana: szerokie dechy, w których ledwie można się doczytać słojów, tak są połatane, wyszczerbione, zaplamione. I kłęby starych szmat – ubrań radosnej mieszkanki tego pomieszczenia. Stara kobieta wpuściła do swojego wnętrza fotografa i pozuje z wyrazem szczęścia na twarzy. Otacza ją starzyzna, wonie zużytych przedmiotów, domu, który zaraz ktoś zburzy”.

Wielość kontekstów funkcjonowania ogromnego dzieła Zofii Rydet odsłaniają Jakub Dziewit i Adam Pisarek w swojej książce Ocalać. Zofia Rydet a fotografia wernakularna. W przesłaniu czytamy: „Za punkt wyjścia do rozważań autorzy przyjęli zdjęcia z archiwum Zofii Rydet robione na Podkarpaciu, ale przede wszystkim interesowało ich, jak korespondują one z miejscowymi wzorcami praktyk fotograficznych. Badania wykazały, że fotografia rodzinna pełni w analizowanym obszarze bardzo podobną funkcję do tej, o której mówiła artystka – ma ocalać od zapomnienia.” I z pewnością ocala.

 
Podróż, którą podjęli autorzy książki po Podkarpaciu śladami Zofii Rydet pokazała, że świat udokumentowany na fotografiach należy już do przeszłości. 

 

Nie ma już starych chałup zapisanych na fotografiach, odeszli także ich mieszkańcy, a młodsze pokolenia przechowały tylko szczątkową pamięć o dziwnej, starszej pani, która chciała fotografować niewyróżniające się niczym domy. Trzeba pamiętać, że Zofia Rydet, rozpoczynając swój cykl, nazwany potem Zapisem socjologicznym, miała już sześćdziesiąt osiem lat i była docenianą autorką albumu Mały człowiek i fotomontaży Świat uczuć i wyobraźni.

Z analiz Zapisu socjologicznego uwzględnionych przez autorów w książce wynika, że Rydet budując wielki zbiór zdjęć polskiej wsi, i potem go przez wiele lat rozszerzając, nie miała gotowego, wyraźnego zamysłu artystycznego. Świadczy o tym chaos wątków, tematów, fotograficznych tropów. Wiele jest w książce dowodów na gorączkowość działań, niejasność intencji, wprowadzania fotografowanych ludzi w błąd, że te zdjęcia mają być pokazane Janowi Pawłowi II. Te nie zawsze etyczne tłumaczenia i bardzo zdecydowane wkraczanie przez Rydet w prywatną, a nawet intymną przestrzeń ludzi, mogą być zaskakująco łatwo unieważnione przez pokazanie poznawczej wielkości dzieła. Sam uległem temu argumentowi w czasie czytania książki, a przecież przez wiele lat zajmowałem się etyką badań socjologicznych i tematyką ochrony prywatności badanych osób. Zrozumiałem, dzięki książce, że gdyby nie determinacja Zofii Rydet i wykazana przez nią dynamika działań artystycznych, niewiele wiedzielibyśmy o świecie, który zdołała na zdjęciach utrwalić. Autorzy książki w końcowym rozdziale piszą o „zbawczej” sile fotografii i jej roli jako dokumentu, dzięki cyklowi Zapis socjologiczny została bowiem uratowana część rzeczywistości polskiej wsi, która należy do kulturowej pamięci polskiego społeczeństwa.

Należy zatem bardzo żałować, że Zofia Rydet z rozmaitych powodów nigdy nie zrealizowała Zapisu w całości. Ciągle, w jakimś gorączkowym zapale, rozszerzała jego zakres. Rozbudowywała go o kolejne tematy: „Oprócz postaci na tle ściany w głównym pomieszczeniu chaty fotografowała konkretne przedmioty w domu (np. telewizory, obrazy święte), ale także kobiety w progach domów, ginące zawody. (…) Rydet chciała ocalić przestrzeń wsi właściwie w całości ze szczególną w tym rolą domostwa. To stało się wytyczną w ekspozycji Zapisu. Ocaliła jednak jedynie obrazy wsi, chat i ludzi, a nie samą ich egzystencję.”

Wielkość fotograficznej dokumentacji obejmującej kilkadziesiąt tysięcy zdjęć (w większości w postaci negatywów) spowodowała, że ich autorka nie zdołała niestety za życia określić precyzyjnie jego struktury i ostatecznej formy. I nie ona zawsze dokonywała wyboru zdjęć do ekspozycji.

 
Kryje się w tym jakiś dziwny dramat artysty, którego wielkie dzieło przerasta jego początkowy zamysł i zaczyna funkcjonować w kulturowej przestrzeni niezależnie od niego. 

 

Nie wiadomo, niestety, jak wyglądałby Zapis socjologiczny, gdyby Rydet zdołała go zakończyć. A to wymagałoby ogromnej pracy, nie tylko intelektualnej. Na szczęście nad całością fotograficznego zbioru czuwa Fundacja im. Zofii Rydet. I dzięki jej działaniom można mieć dostęp do zdjęć. Wydaje się też, że każdy mijający rok XXI wieku zwiększa poznawczą i dokumentacyjną wartość Zapisu socjologicznego, który paradoksalnie staje się w coraz większym stopniu „zapisem antropologicznym” wiejskiego świata, który ocalenie zawdzięcza tytanicznej pracy Rydet.

Wszystkie fotograficzne, socjologiczne i antropologiczne tematy wielkiego dzieła Zofii Rydet zostały w książce kompetentnie omówione. Należy też z dodać, że Zapis socjologiczny został przez autorów wpisany w niezwykle ciekawe i rozbudowane konteksty fotografii. Otrzymujemy zatem intrygujące rozważania o micie fotografii, jej relacji z rzeczywistością, opis procesów autonomizacji dzieła Zofii Rydet w dyskursie naukowym i artystycznym oraz ocenę jego roli przez etnografów. Doceniając rzetelność naukową książki, warto podkreślić jej walory literackie. To tom bardzo dobrze i ciekawie napisany; można nawet powiedzieć, że opowiada o fotografii i dokonaniach Zofii Rydet na tym obszarze w sposób pasjonujący. Szkoda, że tak wielu polskich naukowców unika tego typu intrygującej narracji, wybierając, zgodnie z dziwną pisarską tradycją, naukową nudę.

W kilku miejscach tego tekstu wspomniałem, za autorami książki, o eschatologicznej funkcji fotografii. Oddaję zatem głos autorom, którzy w jednym z ostatnich akapitów książki piszą o niej w sposób następujący: „Zdjęcia zaświadczają, że mimo nieuchronności śmierci istnieje coś poza czasem. To przeszłość sama w sobie”. I dalej: „Ocalenie wiedzy o tradycji łączy się w tym kontekście z metaforyką śmierci. I faktycznie, bez tego wyobrażenia, żywego w badanej kulturze, sama idea „ocalania” konkretnych znaków przeszłości nie mogłaby naszym zdaniem zaistnieć”.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tomu Jakuba Dziewita i Adama Pisarka wiele osób, traktujących fotografię jedynie jako narcystyczny dowód swojego istnienia przekazywany innym na Instagramie, zrozumie, jak ważna jest jej kulturowa rola w zachowaniu pamięci wspólnoty.

 

Więcej wpisów tego autora znajdziesz TUTAJ.